Karina jest współczesną, 30-letnią kobietą sukcesu, a jej konto na Insta musi zbierać „serduszka” jak szalone, bo każdy chciałby tak wygrywać życie; praca w telewizji, związek z bogatym reżyserem (Piotr Adamczyk) i pozornie zero problemów. Oczywiście w pewnym momencie to wszystko musi prysnąć niczym mydlana bańka i wówczas okazuje się, że pan reżyser wierności nigdy przecież nie obiecywał, a na domiar złego Karina rozbiła swój samochód. Smutek. Chociaż Szymon od puknięcia (Piotr Stramowski) jest całkiem niczego sobie…
Rozumiem, że komedie romantyczne rządzą się swoimi prawami i ramy gatunku w jakiś sposób ograniczają scenariusz, ale w ostatnim czasie zarówno polskie (np. „Planeta singli”), jak i zagraniczne (np. „I tak cię kocham”) tytuły udowadniały, że skrypt może być jednocześnie interesujący, zabawny oraz niepozbawiony logiki. Cóż, szkoda, że tak nie jest w tym przypadku.

„Narzeczony na niby” zawodzi na poziomie scenariusza; już machnąć ręką na wątłą fabułę i kolejne nielogiczne zwroty akcji, ale to jest zwyczajnie nudny i nieinteresujący film. Całość ciągnie się jak flaki z olejem, a bohaterowie – zamiast normalnie porozmawiać, co rozwiązałoby wszystkie kłopoty – wolą panicznie biegać, wydzierać się i płakać. Do tego, pomijając ich stereotypowość oraz przerysowanie, są bezbarwni i w żaden sposób mnie, jako widza, nie obchodzą.
No i humor, a właściwie jego brak. „Narzeczony na niby” naszpikowany jest serią wymuszonych żartów oraz gagów, które nie śmieszą, a wręcz żenują. Tutaj prym wiedzie postać grana przez Piotra Adamczyka; ten zdolny aktor już dawno nie grał tak złej roli. Wszystko tutaj jest na siłę, a widząc kolejne „popisy” szarżującego Adamczyka, można załamać się ze wstydu. Pajacowanie nie jest zabawne, pajacowanie jest po prostu pajacowaniem.
Właściwie w „Narzeczonym na niby” jest jedynie jeden śmieszny żart. Słownie: JEDEN, a mianowicie scena, w której bohater Tomasza Karolaka wybiera film, jaki będzie oglądać wieczorem z narzeczoną. Zresztą to właśnie Karolak stara się robić co tylko może, aby jakoś uratować ten film. Bez błaznowania, bez szarży, naprawdę dobrze się na niego patrzy. Szkoda, że reszty obsady – naturalnie poza Dorotą Kolak – nie może komplementować w ten sam sposób. Szczególnie dotyczy to odtwórców głównych ról, Piotra Stramowskiego i Julii Kamińskiej; nie pamiętam, gdy w komedii romantycznej widziałem ekranową parę, która aż do tego stopnia pozbawiona jest ikry oraz chemii. Prokopowicz kompletnie nie potrafił ich poprowadzić.

Kultura i rozrywka
„Narzeczony na niby” to film pozbawiony lekkości, uroku oraz subtelności. Wszystko jest tutaj na niby, wymuszone oraz wykalkulowane w głowach producentów, bo przecież śpiewające dzieci są takie fajne, prawda? NO NIE SĄ. Opowieść wykastrowano z dynamiki, przez co oglądamy dwie godziny ekranowej nudy, a między bohaterami więcej podawania tekstu niż zwyczajnej, ludzkiej chemii, dlatego ani przez minutę nie byłem w stanie uwierzyć w tę miłość. Jeszcze można by się poznęcać nad faktem, że to kolejny film, gdzie oglądamy niemal wyłącznie młodych, pięknych i bogatych, uprawiających seks w apartamentowcach z widokiem na PKiN, ale szkoda strzępić klawiatury.
Ocena: 3/10
Krzysztof Połaski
"NARZECZONY NA NIBY" W KINACH
Recenzja została pierwotnie opublikowana 14 stycznia 2017 roku.