"Blue Velvet" (1986), "Twin Peaks - ogniu krocz za mną" (1992), "Zagubiona autostrada" (1997) stały się znakami rozpoznawczymi tego nietypowego reżysera lubującego się w eksplorowaniu Zła jako elementu przerażającego, który tkwi w nas samych i jest nierozerwalną częścią natury ludzkiej. Tym większym zaskoczeniem okazał się jego artystyczny ruch z 1999 roku, który zaowocował "Prostą historią".
W większości filmów, które uznajemy za cudowne, następuje moment kiedy nabieramy pewności, że natrafiliśmy na coś niezwykłego. Ten moment pojawia się już w pierwszych partiach tego filmu (opartego na prawdziwej historii), kiedy Alvin Straight (znakomity Richard Fainsworth), 73-letni wdowiec o problemach ze wzrokiem i biodrami, zaczyna swoją wyjątkową podróż z domu w Laurens w stanie Iowa do Mt.Zion w Wisconsin. Pragnie odwiedzić dawno niewidzianego umierającego brata. Niecodzienność jego podróży wyraża już sam środek transportu czyli…. kosiarka do trawy. Jak każda podróż, ta też musi mieć swój finał. Uczestnicząc w tej podróży z Alvinem, zastanawiałem się jak będzie wyglądała jego konfrontacja z bratem. Kim on będzie, co powie?
Lynch konsekwentnie kończy tę prostą historię w taki właśnie sposób - prosty, lecz porażający swoim cichym tonem, osiągając efekt niezwykłej szczerości i windując film do miana mojego prywatnego arcydzieła. "Prosta historia" to zniewalający film. Jest dziełem artysty zakochanego w swym temacie i widzącego piękno i poezję gdziekolwiek spojrzy. Jego film wydobywa nas z ciemności, unosi w stronę światła i przypomina, że pomimo kłopotów, jakimi usłane jest życie, jest zawsze coś co sprawia wielką radość. Tym czymś jest Kino.
Andrzej Dołgowicz
WRÓĆ DO PROGRAMU TV
