"Zaćma". Brak życia, brak prawdy [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. Jacek Drygała / materiały prasowe dystrybutora Kino Świat
fot. Jacek Drygała / materiały prasowe dystrybutora Kino Świat
Ryszard Bugajski, głównie za sprawą głośnego „Przesłuchania”, dawniej był uważany za jednego z najlepszych polskich reżyserów, którego nazwisko wymawiano jednym tchem z Polańskim, Żuławskim, Kieślowskim, Wajdą czy Holland. Urodzony w 1943 roku twórca niemal cały czas w swoich filmach rozlicza się komunistyczną Polską, ale – i być może tutaj się narażę – od czasu „Graczy” z 1995 roku nie zrobił dobrego filmu. „Zaćma” niestety też nie jest udaną produkcją.

Druga połowa lat 50. XX wieku. W jednym z ośrodków dla niewidomych rezyduje Prymas Polski, Stefan Wyszyński (bezbarwny Marek Kalita). O spotkanie z duchowym zabiega niejaka Julia Prajs (Maria Mamona), podająca się za pisarkę. Kobieta tak naprawdę nazywa się Julia Brystiger i jeszcze kilka lat wcześniej trudniła się zupełnie czymś innym, a mianowicie pracowała w Urzędzie Bezpieczeństwa, szefując Departamentowi V, gdzie zajmowała się żołnierzami Armii Krajowej.

Przytrzaskiwanie jąder przesłuchiwanych mężczyzn szufladami czy przypalanie ciała papierosami były jej chlebem powszednim. Nie uważała siebie za złą, bo wierzyła w stalinowski system. Wierzyła do tego stopnia, że do NKWD donosiła nawet na swoich kochanków, gdy zauważyła w nich nutę zwątpienia z ustrój. Czego kobieta, zwana kiedyś „Krwawą Luną”, po latach może chcieć od głowy polskiego Kościoła? Rozgrzeszenia? Porady? A może zrozumiała, że była zła, gdy poczuła na własnej szyi oddech Służby Bezpieczeństwa?

"ZAĆMA" - CZYTAJ WIĘCEJ:

W wizji Bugajskiego Brystygierowa szuka ucieczki przed samą sobą i dawnymi grzechami, do których wciąż boi się przyznać. Nie można oprzeć się wrażeniu, że reżyser spłaszczył jej postać, bo trudno zrozumieć, czemu stalinowska zbrodniarka nagle zaczyna inaczej patrzeć na życie. Żal za grzechy? To zbyt proste. Sama postać „Krwawej Luny” stoi w rozkroku – z jednej strony bolesne jest dla niej spotkanie z księdzem (genialny Janusz Gajos) oślepionym przez jej podwładnych, a z drugiej gdzieś z tyłu głowy wciąż jest przekonana o słuszności stosowanych przez siebie metod. I może właśnie sednem oraz sposobem dotarcia do motywacji tej bohaterki jest jej zamiłowanie do przemocy, z którą straciła kontakt wraz z pracą w UB? Potwierdzałaby to ostatnia, dość kuriozalna, lecz w swej wymowie banalna, scena. Chociaż obawiam się, że autor miał inną wizję i chciał nam jedynie pokazać męczennicę, która sama nakazała sobie pokutę. Jeżeli tak było, to tylko tym gorzej dla całości dzieła.

Bugajski utrzymuje, że jego bohaterka w pewnym momencie zaczęła szukać Boga, ale tego w filmie nie widać. Jeżeli już czegoś szuka, to jedynie potwierdzenia słuszności swojego postępowania. Więcej, autor „Układu zamkniętego” trywializuje wiarę w Boga, malując Kościół jako coś w rodzaju ucieczki od prawdziwego życia i problemów, gdzie w czterech ścianach zamykają się ludzie pragnący odcięcia od przeszłości. Bóg jest dla nich jedynie wymówką, bezpieczną zasłonką, za którą mogą się schować.

Nie pomagają w tym wszystkim dialogi, które brzmią sztucznie oraz ciężko. To właściwie dyskusje o wszystkim i niczym, przepełnione banalnymi stwierdzeniami, na siłę przedłużającymi kolejne sceny. Słysząc te kwestie nie widzę przed sobą ludzi, tylko (w większości, poza Januszem Gajosem) uczestników jakiejś akademii, chcących wyłącznie wygłosić wyuczone na pamięć kwestie. Brak w tym życia, brak w tym prawdy.

„Zaćma” interesująco się rozpoczyna, ale niestety wraz z upływem kolejnych minut jest tylko gorzej. Najgorsze, żeby nie powiedzieć karygodne, są sceny retrospekcji, gdzie Brystygierowa znęca się nad... Jezusem Chrystusem (zmarnowany potencjał Bartosza Porczyka). Naprawdę? To już nawet nie jest sztampowe czy banalne zagranie, ale wręcz prymitywne i obrażające inteligencję widzów. Do tego te sceny zrealizowano w nieznośnie siermiężny sposób, a całość okraszono fatalnymi efektami specjalnymi.

Tak naprawdę z całości filmu broni się jedynie Janusz Gajos (zupełnie tak, jak w przecenianym „Układzie zamkniętym”), który swoją klasą oraz umiejętnościami z małej, pobocznej postaci, potrafił uczynić najciekawszego oraz najlepiej zagranego bohatera. Być może, gdyby właśnie na księdzu Cieciorce oprzeć film, a nie na domniemanym spotkaniu z Wyszyńskim, wyszłoby coś godnego uwagi.

„Zaćma” miała aspiracje być rewersem „Przesłuchania”, ale właśnie dążenie do napisania swojego filmu z 1982 roku na nowo pogrążyło dzieło Ryszarda Bugajskiego. Z historii, mogącej być mocną, nawet fascynującą, opowieścią o poznawaniu dobra i próbą radzenia sobie ze złem, otrzymaliśmy prościutką i niczym nieangażującą opowiastkę. Miało być poważnie, a wyszło groteskowo.

Ocena: 3/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"ZAĆMA" W KINACH OD 24 LISTOPADA

Recenzja została pierwotnie opublikowana 24 listopada 2016 roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn