"ZIEJA" - RECENZJA
Robert Gliński od kilku lat przymierzał się do realizacji filmowej biografii księdza Jana Ziei; nie ma co się dziwić, taki życiorys wymagał dogłębnej dokumentacji. W końcu ksiądz Zieja - chociaż dzisiaj jest postacią zapomnianą - tak naprawdę uczestniczył we wszystkich wydarzeniach, które miały znaczenie dla niepodległości Polski, począwszy od wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku, przez II wojnę światową i Powstanie Warszawskie, aż po późniejszą działalność w antykomunistycznym podziemiu.

Robi wrażenie, prawda? Dlatego szkoda, że "Zieja" wyłącznie prześlizguje się po kolejnych etapach życia księdza, który niewątpliwie interesującą postacią był, ale z ekranu nie może się to przebić w żaden sposób. Mimo, iż czasami nie brakuje akcji, a na ekranie pojawią się sceny batalistyczne (nigdy nie zrozumiem sensu inwestowania w takie sekwencje w tanich, kameralnych produkcjach), to brakuje najważniejszego - emocji.
"Zieja", jako dzieło filmowe, jest zwyczajnie nudny, a tytułowy bohater jest najciekawszy, gdy oglądamy go za młodu i ma twarz Mateusza Więcławka. Wówczas rzeczywiście jest ciekawie, a rozterki moralne pod postacią konfrontacji V przykazania z rzeczywistością wojenną, gdzie trzeba zabijać, aby przeżyć, naprawdę potrafią uderzyć i trafić do serca. To uczucie znika, gdy Zieja ma twarz Andrzeja Seweryna, ponieważ urodzony w 1946 roku aktor zwyczajnie nie ma czego grać. Starszy Jan Zieja został napisany w sposób przewidywalny, wręcz modelowy, a najciekawsze wątki, jak chociażby konflikt z hierarchami kościelnymi, którzy nie zgadzają się na niekonwencjonalne metody księdza, są tylko naszkicowane i szybko porzucane. Szkoda, bo był w tym potencjał na prawdziwe spojrzenie na polski Kościół.
Paradoksalnie najciekawszą postacią w filmie "Zieja" nie jest główny bohater, a funkcjonariusz bezpieki, który ma za zadanie skompromitować księdza i znaleźć na niego wszelakie haki. Agent Służby Bezpieczeństwa Adam Grosicki w wykonaniu Zbigniewa Zamachowskiego jest scenariuszowo przerysowany i budowany na wyraźnej kontrze do protagonisty, ale w pewnym momencie Zamachowski zaczyna bawić się tą rolą i jechać po bandzie. Jego bohater, niczym Mefisto, stara się udobruchać Zieję, stać się jego sprzymierzeńcem, aby finalnie go docisnąć i zniszczyć. I to jest tutaj najciekawsze, a osobiste problemy uzależnionego od wódki ubeka, który coraz częściej zaczyna pokazywać ludzką twarz a nie czerwoną mordę, potrafią zaintrygować mnie jako widza.
"Zieja" to film, który powstał z dobrych intencji, ale to za mało, aby stworzyć dobry film. Zabrakło tutaj emocji, dynamiki i lepszego pomysłu na przedstawienie tytułowej postaci, o której w roku 2020 pamiętają nieliczni. Czy ten film to zmieni? Wątpię. Przez swoją czytankowość "Zieja" mógłby sprawdzić się jako produkcja telewizyjna i uzupełnienie lekcji historii, ale jako film kinowy niekoniecznie się broni.
Ocena: 5/10
