Tytułowa "Zwyczajna dziewczyna" ma na imię Catrin (Gemma Arterton) i przeniosła się wraz z mężem Ellisem (Jack Huston) do Londynu, gdzie próbują związać koniec z końcem i przeżyć. To ostatnie w formie dosłownej, gdyż jest rok 1940, a stolicę Wielkiej Brytanii regularnie bombardują Niemcy. Ellis jest niespełnionym artystą, gdyż nikt nie chce kupować jego obrazów, przez co utrzymanie domu i rodziny spada na barki Catrin, która troszkę przez przypadek “wkręca” się do ministerstwa i branży filmowej. Będzie co prawda zarabiać mniej niż mężczyźni zatrudnieni na takich samych stanowiskach, ale pozwolono jej pisać kobiece dialogi, a dzięki sprytowi, połączonemu z urokiem i lekką dozą bezczelności, Catrin finalnie znajdzie się na planie filmu o Dunkierce.
Chociaż "Zwyczajna dziewczyna" rozgrywa się w wojennej rzeczywistości, to wciąż niestety bardzo aktualny film. Już jedna z pierwszych scen, gdzie główna bohaterka jest informowana, że będzie zarabiać mniej niż mężczyźni, i nie ma prawa narzekać, bo taką pracę bierze się z pocałowaniem ręki, jest wciąż brutalnie prawdziwa. Ale Catrin się nie załamuje, tylko dzielnie stawia czoła wyzwaniom, stopniowo udowadniając swoje kwalifikacje, pokazując, że potrafi ciut więcej niż wyłącznie "gadki-szmatki".

Lone Scherfig rysuje nam silną kobietę, której tak naprawdę daleko do tytułowej zwyczajności. W Catrin jest siła, determinacja, wola walki o swoje i przede wszystkim ambicja. Więcej, to na swój sposób postać kobiety współczesnej, którą włożono w ramy wojennej rzeczywistości. Świetna w tej roli okazała się Gemma Arterton. Mam wrażenie, że angielska aktorka wciąż jest jeszcze zbyt niedoceniona, ale tą rolą pokazała, że jest w niej nie tylko urok, ale też ogromna dawka szwungu. Dzięki temu nadała swojej bohaterce wyrazistości oraz sprawiła, że Catrin nie jest pustą figurą, lecz postacią z krwi i kości.
"Zwyczajna dziewczyna" jest aktualna też na gruncie kinematograficznym. Film Lone Scherfig pół żartem pół serio pokazuje nam, z czym musieli podczas II wojny światowej zmierzyć się twórcy filmowi, którzy z jednej strony chcieli po prostu robić swoje, a z drugiej wszelakie ministerstwa propagandy zwracały uwagę, czy ich produkcje są poprawne pod względem przekazu. Wszak film też jest bronią na wojnie i kto wie, czy nie najsilniejszą. Nic przecież tak nie motywuje do działania jak dobrze opowiedziana historia, wówczas łatwo dać się uwieść propagandzie. I nie bądźcie naiwni, że podobne naciski na filmowców skończyły się zaraz po II wojnie światowej. Film zawsze był i będzie najlepszą formą propagandy.
Scherfig zaglądając za kulisy filmowej produkcji jednocześnie bawi się podjętym przez siebie tematem. Widać, że sprawia jej to radość i może zagrać scenariuszowymi kliszami, które z jednej strony prezentuje nam na ekranie, a z drugiej przepisuje je na nowo, czyniąc oczywiste sytuacje i schematy nieoczywistymi. To wielka wartość tego filmu, bo chociaż początkowo może nam się wydawać, że oglądamy ograną historią i znamy jej zakończenie, to w pewnym momencie mocno możemy się zdziwić.
"Zwyczajna dziewczyna" ma chyba wszystko, co dobry film mieć powinien. Jest tutaj interesująca historia, dobry temat, świetni aktorzy (Bill Nighy i tak wszystkim kradnie widowisko, bądźmy szczerzy) oraz bezpretensjonalność. Na ten słodko-gorzki obrazek zwyczajnie dobrze się patrzy, a ponadto całość potrafi bawić oraz wzruszać. Lekko sentymentalne kino rozrywkowe zawsze jest w cenie. Życie jest nowelą? Życie jest pełnometrażowym, emocjonującym filmem!
Ocena: 7/10
Krzysztof Połaski
Recenzja została pierwotnie opublikowana 26 maja 2017 roku.
