To mógł być dobry film. Już sam punkt wyjścia historii był niezwykle obiecujący; zakochana para na plaży, oświadczyny i miłość brutalnie przerwana przez terrorystów z bronią automatyczną, strzelających do turystów jak do kaczek. Aktualne, dlatego tym bardziej szkoda, że to jedyna scena, którą można określić mianem realistycznej. Dalej twórcy opowiadają nam wyłącznie bajkę o dzielnych Amerykanach – niemal samotnie i wbrew wszystkim – walczących ze złem całego świata. Litości.

Do tego w pewnym momencie scenariusz skręca w bardzo dziwną alejkę i film, który pozornie opowiadał o walce z terroryzmem, zamienia się w kino rozliczeniowe, gdzie mistrz próbuje utemperować swojego dawnego ucznia oraz jednocześnie odpokutować swoje winy. Strzał w stopę i przez to scenariusza – napisanego aż przez 4 (!) twórców – nie da się obronić.
Skrypt jest na tyle banalny, wyświechtany i przewidywalny, że właściwie „American Assassin” wygląda trochę jak większość ostatnich filmów z portfolio Stevena Seagala. To ta sama półka gatunkowa, z tą różnicą, że film Cuesty trafił do kin, a nie od razu na rynek DVD, gdzie jego miejsce. Co z tego, że filmowcy urządzają nam wycieczkę po całym globie, skoro – poza scenami samochodowymi w Rzymie – praktycznie nic się nie dzieje? Widzieliśmy to już wiele razy i w o wiele lepszym wykonaniu.
Całości nie ratują aktorzy. Co prawda Michael Keaton bawi się swoją rolą i naprawdę na niego dobrze się patrzy, ale już Dylan O'Brien i Taylor Kitsch chyba nie wiedzą, po co znaleźli się na planie. Są jednowymiarowi, nudni i niczym nie są w stanie zaskoczyć. A co najgorsze, widać, że oni się starają, ale ich aktorskie umiejętności są na tyle ograniczone, że nie dają rady. Już nawet nie ma po co zestawiać ich z Keatonem, bo wówczas musielibyśmy mówić o deklasacji.
„American Assassin” ma wszelkie cechy złego filmu akcji, gdzie rządzi banał oraz łopatologia. Film miał potencjał na bycie mocnym kinem, lecz okazał się głupiutką historyjką o tym, że zemsta wcale nie jest słodka. No brawo. Całość jest źle napisana, ma koszmarne dialogi, a do tego wszystko jest widzowi podawane na tacy, co czyni dzieło Cuesty filmem dla mało wymagających. W pewnym momencie przestałem liczyć, ile razy łapałem się za głowę lub wybuchałem śmiechem na kolejnych ekranowych bzdurach.
Ocena: 2/10
Krzysztof Połaski
"AMERICAN ASSASSIN" W KINACH OD 15 WRZEŚNIA
Recenzja została pierwotnie opublikowana 17 września 2017 roku.
