"Amerykański gangster". Solidny kawałek kina sensacyjnego w starym, dobrym stylu [RECENZJA]

Nowy Jork, koniec lat 60. XX w. Frank Lucas (nominowany do Złotego Globu Denzel Washington), od 15 lat jest szoferem Bumpy Johnsona (Clarence Williams III), mafijnego bossa z Harlemu. Kiedy jego szef ginie, Frank postanawia „pójść na swoje”, czyli przejąć jego narkotykowy biznes, ubiegając przy tym licznych konkurentów. Dociera do producentów w południowo-wschodniej Azji i wykorzystując powracających z wietnamskiej wojny żołnierzy (także tych w trumnach!) zapewnia sobie szybkie dostawy dobrej jakości narkotyków. Dzięki temu wkrótce jest w stanie zaoferować „towar” lepszy i o połowę tańszy niż konkurenci. Więcej – jest w stanie zapewnić sobie współpracę policji, dzięki czemu szybko osiąga pozycję, którą kiedyś miał Bumpy, a nawet sięga wyżej. I kto wie jak długo trwałby na szczycie, gdyby nie Richie Roberts (Russell Crowe), nieprzekupny gliniarz z wydziału antynarkotykowego. Nie jest lubiany przez swoich kolegów, a kiedy oddaje przechwycony od gangsterów milion dolarów, przez innych policjantów zostaje uznany za niebezpiecznego wariata. A jego celem staje się właśnie Frank Lucas...

Oparty na faktach i wyreżyserowany przez Ridleya Scotta „Amerykański gangster” (do tej pory w polskich kinach, na DVD i w innych telewizjach znany jednak jako „American gangster”) to solidny kawałek kina sensacyjnego w starym, dobrym stylu: nie za szybki, bez olśniewających (i oślepiających) efektów specjalnych, za to dobrze pomyślany i zagrany. W efekcie słusznie dostał dwie nominacje do Oscara, trzy do Złotego Globu i sporo nagród pomniejszych.

Piotr Radecki

"Amerykański gangster"

WRÓĆ DO PROGRAMU TV