Christopher Nolan już od pierwszej minuty rozkręca akcję "Dunkierki", darując sobie wszelkie zbędne wprowadzenia. Gdy pada pierwszy strzał, to widz jest tym faktem równie zaskoczony, co żołnierze, którzy nawet nie wiedzą, z której strony dosięgnie ich kula. Tej taktyki Nolan trzyma się do samego końca; wróg jest właściwie niewidoczny, a śmiercionośny strzał może paść dosłownie w każdym momencie i z każdej strony.
I właśnie ta niepewność, świetnie pokazana na przykładzie ciągnących się metrami kolejek zrezygnowanych angielskich wojaków czekających na ratunek, najbardziej oddaje piekło wojny. "Dunkierka" nie potrzebuje spektakularnych eksplozji, hektolitrów krwi, fruwających kończyn czy tysięcy zwłok, aby działać na emocje. Wręcz przeciwnie. Najmocniej działa to, czego nie widać. Unoszące się nad angielskimi żołnierzami widmo śmierci, połączone z paniką i histeryczną chęcią przetrwania, pokazuje z czym ci ludzie musieli się zmierzyć.

Nolan maluje wojnę w sposób realistyczny i jednocześnie stara przyjrzeć się jej oczami szeregowych żołnierzy, jak i cywili, których zaangażowano do pomocy. Dlatego też akcja "Dunkierki" rozgrywa się na trzech płaszczyznach czasowych i obserwujemy ją z różnych perspektyw: z lądu, morza i powietrza. To właściwie trzy osobne nowele filmowe na ten sam temat, niezwykle zgrabnie się przeplatające i spinające w finale.
Brytyjski twórca ani przez chwilę nie zamierza szarżować, a zamiast tego stawia na minimalizm i prostotę. Tam, gdzie nie trzeba, nie mówi nic. "Dunkierka" jest bardzo oszczędna w słowach, gdyż obrazy są świadectwem samym w sobie. Właśnie to beznamiętne przyglądanie się historii sprawia, że przedstawiane wydarzenia tak mocno działają na emocje. Są dosłowne w swojej niedosłowności i potrafią uderzyć.
Efekt jest wspomagany przez muzykę Hansa Zimmera oraz zimne zdjęcia Hoyte Van Hoytema, które tylko podsycają atmosferę niepokoju i zbliżającej się zagłady. Aktorsko największe pole do popisu miał Fionn Whitehead; wątek jego bohatera był najbardziej rozbudowany. Urodzony w 1997 roku sprawdził się w swojej roli, tworząc autentyczną i przejmującą postać. Aż szkoda, że tyle czasu ekranowego nie miał Tom Hardy, chociaż mimo wszystko charakteru jego postaci odmówić nie można.
Warto też zwrócić na gorzką wymowę filmu, gdzie żołnierze są świadomi swojej porażki, a na widok ludzi cieszących się z ich powrotu, są w stanie jedynie uciec spojrzeniem. Swoją drogą ich walka z wewnętrznym wstydem i poczuciem przegranej mogłaby być doskonałym materiałem na inny film.
Świetnym zabiegiem było zdecydowanie się, aby na ekranie pokazać niemal wyłącznie Aliantów walczących o przetrwanie. To, że nazistów nie widać wzmacnia wyobraźnię, ale trochę nie potrafię przymknąć oka na fakt, że nikt w "Dunkierce" Niemców nie nazywa Niemcami. Bodaj raz pojawia się wzmianka o "niemieckim szpiegu", ale zamiast tego widzowie są karmieni komunikatami w stylu "walka z wrogiem" bądź "przeciwnikiem". Wybaczcie, ale pachnie to obrzydliwą poprawnością polityczną i troszkę zakrawa na zakłamywanie historii. Są rzeczy o których trzeba mówić wprost i to, że Niemcy byli agresorem podczas II wojny światowej, jest jedną z takich spraw. Naturalnie, można to tłumaczyć tym, że w końcu "Dunkierka" opowiada o prawdziwej historii, którą teoretycznie widzowie powinni znać, ale teoria teorią, a w praktyce zawsze jest inaczej.
Christopher Nolan w "Dunkierce" postawił na surowość i realistyczne podejście do tematu. To się opłaciło, gdyż tworząc niespektakularne oraz na swój sposób przerażające spokojem kino, potrafił oddać grozę wojny. Co prawda miejscami pozwolił sobie na niepotrzebny patos i zbędne sceny ku pokrzepieniu serc, co trochę nie do końca pasuje do całej koncepcji filmu, ale też nie wpływa rażąco na finalny odbiór. Nie wiem, czy "Dunkierka" to najlepszy film Nolana od dawna, ale wiem, że to dobry film o wojnie.
Ocena: 7/10
Krzysztof Połaski
"DUNKIERKA" W KINACH OD 21 LIPCA
Recenzja została pierwotnie opublikowana 19 lipca 2017 roku.
