NASZA OCENA: 7/10
Będący ekranizacją powieści Tomasza Manna film zaczyna się w roku 1840 sceną balu, na którym bogaci kupcy i ich rodziny cieszą się swą pozycją. Ród Buddenbrooków, kupców z Lubeki, jest u szczytu sukcesu, potęgi i powodzenia. Pierwszym symptomem nieszczęść będzie nieudane małżeństwo córki Jeana Buddenbrooka, Toni, która wbrew swojej woli zostaje wydana za kompana w interesach. Jej poświęcenie dla rodziny i fakt, iż porzuciła swoją miłość, skromnego studenta medycyny, nie zdają się na nic. Jej mąż bankrutuje, a co gorsza, okazuje się, że nigdy jej nie kochał, ale zdołał zmanipulować swego przyszłego teścia. Kolejne małżeństwo, z utracjuszem i bawidamkiem, trwa jeszcze krócej niż poprzednie. Toni wraca rozgoryczona na łono rodziny.
Jej brat Thomas też nie jest szczęśliwy. Obejmuje wprawdzie po zmarłym ojcu firmę, zostaje senatorem i żeni się z piękną i zamożną holenderską skrzypaczką Gerdą, która rodzi mu wymarzonego syna, ale mały i wrażliwy Hanno nie spełnia jego oczekiwań, żona oddala się od niego, a nieudane inwestycje i zmiany na giełdzie nadszarpują jego reputację. W dodatku jego brat Krystian też nie przysparza mu radości: wikła się w romans z aktorką o niezbyt dobrej reputacji, a jego działania jako handlowca kończą się fiaskiem.
Tylko Thomas zdaje się mieć przeczucie końca świetności rodu. W rozmowie z Toni, kiedy ona cieszy się jego sukcesem, wypowiada znamienne zdanie: gwiazdy świecą najjaśniej przed upadkiem. I tak jest z Buddenbrookami, co Mann, a za nim Heinrich Breloer, dobitnie pokazuje. Skazani są na wymarcie, ich czas się kończy, a oni sami wchodzą w fazę zmierzchu. Są coraz słabsi psychicznie (Krystian, mający obsesję na punkcie przełykania), coraz wrażliwsi (uciekający w sztukę Hanno), co u Manna jest oznaką choroby organizmu, i coraz słabsi fizycznie, czego dowodzi motyw psujących się od kulinarnych zbytków zębów i śmierć Hanno w wyniku tyfusu. „Jestem taki zmęczony” mówi ów 16-latek, którego de facto zabiły niespełnione oczekiwania i rozczarowanie ojca względem niego.
Blichtr i przepych ukazane w filmie spełniają funkcję teatralnej charakteryzacji nakładanej na twarz mającej wyjść na scenę starzejącej się aktorki. Mają zatuszować nie tylko zmarszczki i podkrążone oczy, ale wypalenie zawodowe, brak pasji, zmęczenie życiem i stałą obecnością na scenie. Dlatego film robi wrażenie płytkiego, przeładowanego jednakowoż koronkami, jedwabiem i atłasami. Jeśli tak na to spojrzeć, ma to swoje uzasadnienie. Są filmy, które nie zmuszają do myślenia, ale pokazują pewną rzeczywistość. Tu piękno zewnętrzne skrywa rozpad. Śmierć zresztą jest kluczowym motywem twórczości Manna i w filmowych „Buddenbrookach” zostało to mocno uwydatnione.
Do tego filmu, bardzo pięknego wizualnie, widz jest ustosunkowany raczej chłodno. Pomimo podążania za i obserwowania losów bohaterów niczego wobec nich nie czujemy. Są jak eksponaty w muzeum prehistorii, ze swoim oddaniem dla firmy, rodzinnymi zwadami i zawiedzionymi marzeniami. Ale tak właśnie miało być. Dalecy…
Wśród znakomitych, a mało znanych, oprócz Armina Muellera-Stahla w roli Jeana Buddenbrooka, aktorów wyróżnia się na pewno Jessica Schwarz jako Toni, zagubiona w życiu, mająca świadomość przegranej, a jednak starająca się czerpać z niego radość.
Beata Cielecka
"Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny" w tv. Sprawdź datę emisji!
WRÓĆ DO PROGRAMU TV
