"DOŁĘGA-MOSTOWICZ. KIEDY ZAMYKAM OCZY" - RECENZJA
Tym razem na deskach Teatru Telewizji zadebiutował Marek Bukowski, który do spółki z Maciejem Dancewiczem napisał sztukę „Dołęga-Mostowicz. Kiedy zamykam oczy”. I widać, że panowie naprawdę długo pracowali nad tekstem, badając przeróżne źródła oraz analizując teksty, bo to zwyczajnie ma swoje przełożenie na ekran. Po prostu weszli w świat Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, co było zadaniem o tyle trudnym, że do dzisiaj niewiele wiadomo o życiu prywatnym autora „Znachora”.

W tym miejscu wyrazy uznania dla Marka Bukowskiego, który nawet nie próbował zrealizować typowej biografii, odhaczając kolejne punkty z życia Dołęgi-Mostowicza (Wojciech Mecwaldowski), tylko postanowił przyjrzeć się pisarzowi przez pryzmat jego najgłośniejszego bohatera - Nikodema Dyzmy (Piotr Rogucki). Prosty, acz skuteczny zabieg, jeszcze bardziej podkreślający gorzką wymowę spektaklu.
Bo o czym tak naprawdę opowiada „Dołęga-Mostowicz. Kiedy zamykam oczy”? Nie znajdziecie tutaj wyłącznie biografii autora „Profesora Wilczura”, lecz uniwersalną opowieść o człowieku sponiewieranym przez system. Człowieku, który chciał cieszyć się wolnością, ale zawsze mu ją odbierano. Swoją drogą figura złamanego przez los faceta, który smutki zapija litrami wódki, a pocieszenie znajduje w ramionach oraz lędźwiach kolejnych kobiet, pozornie może wydawać się wyświechtaną kreacją, jednak bezbłędny Wojciech Mecwaldowski sprawia, że to wszystko jest dalekie od uproszeń i schematów.
Już dawno nie było tak dobrze obsadzonego Teatru Telewizji. Wszyscy w kontekście tego spektaklu rozpisują się o Julii Wieniawie, co po części rozumiem, bo to jej debiut w takiej formie i na dobrą sprawę pierwsza prawdziwie poważna rola, ale wielką niesprawiedliwością jest mówienie wyłącznie o młodej gwieździe, podczas gdy aktorską petardą przedstawienia jest Magdalena Koleśnik. Młoda aktorka, na co dzień związana z Teatrem Powszechnym w Warszawie, ma tutaj małą rólkę, ale to jak się nią bawi, jakie wyzwala z siebie emocje, sprawia, że widz jest sparaliżowany z wrażenia. Chociaż finalnie wszyscy i tak muszą oddać pokłon najbardziej doświadczonemu – Marian Opania po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem w swoim fachu.
„Dołęga-Mostowicz. Kiedy zamykam oczy” to poruszający i przejmujący spektakl, który jednocześnie potrafi bawić, ale też przerazić. Słodko gorzkie spojrzenie na ludzką egzystencję oraz dzieje Polski. Dobrze się to ogląda, szczególnie, że mamy do czynienia nie tylko z bardzo dobrym aktorstwem i precyzyjnym scenariuszem, ale również z doskonałą scenografią, która udowadnia, jak bardzo przemyślany jest to spektakl. Taki Teatr Telewizji to ja szanuję.
Ocena: 8/10
