"TOLKIEN" - RECENZJA
"Tolkien" zaczyna się jak typowa filmowa biografia; w skrócie: dzieciństwo, przełomowe wydarzenie, próby dostosowania się do nowej rzeczywistości. Tutaj postawię kropkę, aby nie psuć ewentualnej przyjemności tym, którzy biografii Tolkiena nie znają. I tak właściwie, chociaż zaczyna się w najbardziej schematyczny ze sposobów, to właśnie początek filmu jest najciekawszy i najbardziej wciągający. Młodzi aktorzy, bez wyjątku, doskonale wczuli się w swoje role, przez co bardzo dobrze na to wszystko się patrzyło. Lekki, rozrywkowy, utrzymany w duchu feel good początek.

Niestety, później jest wyłącznie gorzej. Schemat popędza schemat, aktorzy za bardzo nie mają czego grać (Nicholas Hoult jest nijaki, a Lily Collins jest wyłącznie elementem dekoracji), a do tego zostajemy wręcz przytłoczeni symboliką oraz nawiązaniami do późniejszej twórczości Tolkiena. Subtelności w tym mniej niż zero. Do tego z filmu niewiele dowiemy się o Tolkienie oraz narodzinach jego talentu. Nawet sceny, gdy tworzy oraz rozwija swoje pasje, zostały ograniczone do minimum. Jednak i tak kompletną katastrofą można nazwać ostatni akt filmu, gdzie dość przeciętny film biograficzny zamienia się w wyciskacz łez i tani melodramat. Wówczas już raczej nikt nie powinien mieć wątpliwości, czemu rodzina Tolkiena odcięła się od tej produkcji.
"Tolkien", przynajmniej na papierze, był materiałem na hit. Ciekawy bohater i interesująca historia, więc co zawiodło? Scenariusz? Czy może fakt, że za kamerą stanął fiński reżyser Dome Karukoski, który swoimi poprzednimi produkcjami pokazał, że potrafi reżyserować, jednak hollywoodzki debiut zawsze rządzi się swoimi prawami i trzeba dostosować się do - często niezrozumiałej - wizji producentów? Nie wiem, co zawiodło, ale ewidentnie coś poszło nie tak. Zabrakło odważnych pomysłów i czegoś, co tchnęło by życie w ten bezpieczny i do bólu zachowawczy film.
"Tolkien" to jeden z tych filmów, które po seansie odchodzą w zapomnienie. Wątpię, żebyście za jakiś czas w ogóle pamiętali o tej produkcji. Wciąż nie wierzę, że do takiego bohatera twórcy podeszli w tak szablonowy sposób, właściwie ponosząc porażkę na własne życzenie. Nie ma tutaj praktycznie nic, czym film mógłby się wyróżniać. Ot, kolejna przeciętna produkcja. Nakręcone, obejrzane, zapomniane. Niewiele o Tolkienie.
Ocena: 4/10
