"KOKAINOWA MATKA CHRZESTNA" - W PONIEDZIAŁEK, 22 STYCZNIA, O GODZINIE 23:00 NA ANTENIE LIFETIME
Po życiu biznesowej partnerki Pablo Escobara „oprowadza” nas narrator pod postacią oficera DEA, odkrywając przed widzami kolejne karty barwnej biografii morderczej Grideldy. Już sam początek jest mocny, gdy oglądamy dzieciństwo Blanco, która – na zlecenie własnej matki – musi się prostytuować, aż finalnie bierze sprawy we własne ręce. Już nie ma odwrotu, od tej pory dla niej pieniądze zawsze będą ważniejsze od ludzkiego życia.
Następnie jest jeszcze ciekawiej; pierwszy mąż, drugi, trzeci, wierna kochanka Carolina (Jenny Pellicer), narodziny kolejnych dzieci, w tym Ubera (José Julián) i Michaela Corleone Blanco, a wszystko to przeplatane wymyślnymi metodami przemytu kokainy, trupami i porachunkami mafijnymi. Nie ma zmiłuj.

Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one, o czym doskonale przekonała się Griselda; jedno pociągnięcie za spust rodziło drugie, a to jednocześnie oznaczało wyrok na całą jej rodzinę, która zwyczajnie nie mogła być wolna od zła, narkotyków i przemocy. Trudno żeby było inaczej, gdy mamusia niedługo po porodzie, przy okazji karmiąc dziecko piersią, wciąga kreseczkę, bo bez „śniegu” w nosie nie jest w stanie funkcjonować.
Sposób narracji „Kokainowej matki chrzestnej” jest bardzo irytujący oraz ograny, wręcz wygląda trochę, jakby autor nie miał na to większego pomysłu. Tym bardziej, że te didaskalia z offu na dobrą sprawę są kompletnie zbędne, gdyż historia powinna bronić się sama. I po części na szczęście to robi; Navarro, chociaż nie stroni od egzekucji na ekranie, to bardziej skupia się na emocjonalnej stronie głównej bohaterki, pokazując jak zatracała się w sieci kłamstw, zbrodni i uzależnieniu od prochów, często tracąc kontrolę nad samą sobą.
Siłą filmu jest odtwórczyni głównej roli, Catherine Zeta-Jones, która swoją charyzmą mogłaby obdzielić resztę obsady. Jako narkotykowa baronka sprawdza się doskonale; jest zimna, pozbawiona skrupułów, gotowa zabić każdego, kto stanie na jej drodze. Widać, że to najlepiej napisana bohaterka w całym filmie i to niemal całkowicie na niej skupił się scenarzysta, co niestety odbiło się na reszcie postaci. Inni są zaledwie dodatkiem do fabuły; to w większości bezpłciowi bohaterowie, który nie są w stanie porwać swoją historią. Nawet Carolina, chociaż wątek biseksualny Griseldy jest dość mocno wyeksponowany, jest jedynie ładnym ciałem, które najlepiej prezentuje się bez ubrania. Chociaż chyba i tak najbardziej twórcom nie mogę wybaczyć karykaturalnego Pablo Escobara.
„Kokainowa matka chrzestna” intryguje. Nie jest to produkcja pozbawiona wad, ale filmowi telewizyjnemu można więcej wybaczyć. Widać, że miejscami budżet był raczej ograniczony, a scenariusz spłyca niektóre ekranowe wydarzenia, lecz mimo wszystko film trzyma w napięciu, jest bardzo dynamiczny i przeraża swoim autentyzmem. Tutaj trup ściele się gęsto, a strzał może paść z każdej strony. To smutna opowieść o świecie, w którym życie ludzkie jest warte zaledwie kilka dolarów.
Ocena: 6/10
Krzysztof Połaski
Recenzja została pierwotnie opublikowana 22 stycznia 2018 roku.
Joanna Krupa o występie w SNL Polska
