"Listy do M. 2". Dominacja przeciętności [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. Makufly/TVN/Listy do M.2
fot. Makufly/TVN/Listy do M.2
„Listy do M. 2” to w pewnym sensie film wybitny. W końcu sztuką jest zrobić film kompletnie o niczym i przyciągnąć na niego do kin w pierwszych dniach od premiery ponad pół miliona widzów. Dokładnie tak jest w tym przypadku, a liczba sprzedanych biletów stale rośnie.

Od wydarzeń przedstawionych w pierwszej części „Listów do M.” minęły cztery lata. Przez ten czas na świecie pojawił się – niepamiętający swojego ojca – syn Mela, Tosia (Julia Wróblewska) zbliża się do granicy pełnoletniości, Wojciech i Małgorzata (Wojciech Malajkat i Agnieszka Wagner) przeżywają dramat, małżeństwo Lisieckich (Agnieszka Dygant i Piotr Adamczyk) się rozpadło, ich córka Majka (Anna Matysiak) ze zbuntowanej nastolatki przemieniła się w piękną kobietę, a Mikołaj (Maciej Stuhr) boi się oświadczyć Doris (Roma Gąsiorowska-Żurawska). Można by rzec – zmiany, zmiany, zmiany. Od strony technicznej produkcja także przeszła metamorfozę; z pierwotnego duetu scenarzystów ostał się Marcin Baczyński, a dołączył do niego Mariusz Kuczewski, z którym wspólnie tworzyli m.in. serial „Aż po sufit!”. No i najważniejsze – na stołku reżyserskim Mitję Okorna zastąpił Maciej Dejczer. Szkoda, że te roszady nie wyszły obrazowi na dobre.

Pierwsza część „Listów do M.” była ogromnym zaskoczeniem. Zrobione na modłę zachodnich komedii świątecznych dzieło okazało się niezwykle przyjemnym w odbiorze obrazem, które nawet podczas kolejnych seansów potrafi wywołać uśmiech na twarzy widza. To była udana, lekka komedia, natomiast w kontynuacji lekkości jest jak na lekarstwo. Na pierwszy plan wychodzą wątki dramatyczne: jakieś próby samobójcze, nieuleczalne choroby czy przegrane życie. Do „pełni szczęścia” brakowało jedynie rytualnego mordu na owieczce. Twórcy wyraźnie nie potrafili wyważyć proporcji pomiędzy słodką komedią, a brutalnym sprowadzaniem fabuły do parteru i taplania jej w przykrej rzeczywistości.

Film swoją rolą próbuje ratować Tomasz Karolak. To właśnie na barkach odtwórcy rozhukanego świętego Mikołaja o uroczym imieniu Melchior spoczywa ciężar całej produkcji. Te – w większości jakże haniebne – poczynania Mela śmieszą najbardziej i stanowią główne źródło komizmu. Nic dziwnego, gdyż Mel to najbardziej rozwinięta przez scenarzystów postać i jednocześnie najcharyzmatyczniejsza, co oczywiście w dużej mierze jest również zasługą założyciela Teatru IMKA, który nie tylko ma pomysł na tę rolę, ale przede wszystkim doskonale odnajduje się w przebraniu Mikołaja nienawidzącego świąt.

Podobnymi słowami trudno komplementować resztę obsady. Aktorzy niby są na ekranie, ale tak, jakby ich nie było. Zupełnie tak, jakby autorzy scenariusza pozostałe role chcieli napisać na wzór kreacji Piotra Głowackiego, który w zamyśle miał korespondować z Arturem Barcisiem z "Dekalogu". Wątek Agnieszki Dygant i Piotra Adamczyka miał potencjał (motyw napisania bezsensownej poradnikowej książki!), ale twórcy zamiast zagłębić się w bohaterów, sprowadzili ich do ciągłej pyskówki i jakże ambitnych kwestii w stylu „w dupie jesteśmy sobie zapisani”. Nie potrafię też zrozumieć, jak można mieć na planie tak charakterystyczną aktorkę jak Anna Matysiak i dać jej do grania wyłącznie... ciche wzdychanie przy oknie, połączone z przytulaniem się do Nikodema Rozbickiego. Jednak największym rozczarowaniem jest historia Mikołaja i Doris. Opowieść stanowiąca trzon poprzedniej części, tutaj została spłycona do wymiarów pobocznej historyjki, która dodatkowo w żaden sposób nie jest interesująca.

Równie mizernie prezentują się – niepotrzebnie wprowadzone do skryptu – wątki z nowymi bohaterami w rolach głównych. Już nawet nie chodzi o to, że motyw piosenkarza Redo (taki sam jak zawsze Maciej Zakościelny), który dla wakacyjnej przygody o imieniu Magda (urocza Magdalena Lamparska) jest gotów w tchórzliwy sposób zerwać zaręczyny ze swoją dobrze sytuowaną narzeczoną Moniką (Marta Żmuda-Trzebiatowska), to jeden z najbardziej ogranych motywów filmowych. To akurat można by jakoś przecierpieć, ale sposób opowiedzenia tej historii jest do bólu banalny i poprowadzony bez żadnego pomysłu. Nie zachwyca też – z założenia najbardziej wzruszający – wątek ledwo wiążącej koniec z końcem rodziny, w której panią domu jest Małgorzata Kożuchowska. Za grosz w nim wiarygodności.

W „Listach do M. 2” dominuje przeciętność. Pozytywna produkcja zamieniła się w produkt, który nie wie czy ma być miłą komedią, czy przejmującym dramatem, przez co finalnie nie jest ani jednym, ani drugim. Miało być śmiesznie oraz wzruszająco – i chociaż faktycznie czasem można się uśmiechnąć (głównie przy wątku Tomasza Karola, brawo za tę rolę!) – to w większości niestety jest nudno i nijako. A show wszystkim i tak skradł Krzysztof Czeczot jako sprzedawca wazonów z 20-letnim doświadczeniem.

Ocena: 4/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"Listy do M. 2"

Gatunek: komedia romantyczna

Produkcja: Polska 2015

Producent: TVN S.A.

Reżyseria: Maciej Dejczer

Recenzja została pierwotnie opublikowana 26 listopada 2015 roku.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn