"NIEDOBRANI" - RECENZJA
Charlotte Field (Charlize Theron) to jedna z najbardziej wpływowych kobiet w Stanach Zjednoczonych. Piastuje urząd sekretarza stanu, jednak jej ambicje są dużo, dużo większe - chętnie w prezydenckim fotelu zastąpiłaby Prezydenta Chambersa (genialny Bob Odenkirk) - byłego aktora, który w wolnych chwilach ogląda... serial ze swoim udziałem, gdzie wcielał się w rolę Prezydenta USA.

W tym samym momencie na drodze Charlotte pojawia się on - Fred Flarsky (Seth Rogen), niepokorny dziennikarz żydowskiego pochodzenia, który ma niewyparzony język, nie uznaje tematów tabu i... właśnie stracił pracę na własne życzenie. Wygląda jak siedem nieszczęść i właściwie łatwo pomylić go z bezdomnym. Z Charlotte łączy go przeszłość - gdy był dzieciakiem, ona była jego - niewiele starszą - opiekunką, przez którą na własnej skórze przekonał się czym jest wzwód. Punkt wyjścia "Niedobranych" jest banalnie prosty, wręcz schematyczny. Facet odnajduje swoją pierwszą miłość i zakochuje się na nowo. BORING! Na szczęście nic z tych rzeczy, bo Jonathan Levine jest na tyle zaprawionym w komediowych bojach twórcą, że bez problemu może żonglować schematami, przy okazji bawiąc się nimi i przedstawiając z innej perspektywy.
"Niedobrani" w swojej pierwszej warstwie są komedią romantyczną, lecz odwracają się role. Na ekranie, dosłownie i w przenośni, rządzi Charlize Theron. Jest bezbłędna, fenomenalnie łącząc szyk, powagę oraz komediowość. I właściwie Seth Rogen, bardzo dobrze ją uzupełniający, finalnie jest jedynie partnerem. Z tak charyzmatyczną babką wygrać się nie da. To sprawia, że Theron i Rogen, dość paradoksalnie, tworzą idealnie zgraną parę, rozumiejącą się bez słów. Z drugiej strony "Niedobrani" to też kino mocno osadzone w teraźniejszości, które nie boi się wymierzyć ciężkich dział we współczesną politykę. Manipulacje, szantaż, sztuczne kreowanie wizerunku - to wszystko tutaj znajdziemy. Przy okazji jest to też małe studium nad utratą własnych ideałów w imię możliwości skosztowania władzy. Pokusa będzie mocna.
"Niedobrani" to gwarancja dobrej rozrywki. Właśnie tak powinno pisać się komedie romantyczne! Ponad dwie godziny produkcji, która naszpikowana jest mądrymi, ale też często balansującymi na granicy, żartami, które czerpią ze współczesnej polityki oraz popkultury. Po prostu nie sposób nie płakać ze śmiechu! Niemal wszystko, może poza zbyt szybko przeprowadzoną fazą końcową, zgadza się tutaj w stu procentach. Pełnokrwista satyra polityczna, ale też niezwykle udana komedia romantyczna, odwracająca do tej pory utarte schematy. Idźcie do kina i śmiejcie się głośno.
Ocena: 7/10
