NASZA OCENA: 6/10
Tytuł sugeruje, że może to być kolejna bzdurna wizja greckiej mitologii w ujęciu popcornowym, w których jakoś Amerykanie się rozsmakowali. Na szczęście to typowy akcyjniak, z fabułą niemal skopiowaną z wielu solidnych obrazów o twardzielach z lat 90., zrobiony według sprawdzonego modelu: jeden budynek i jeden niemal zwykły człowiek kontra zorganizowana grupa przestępców-geniuszy zła.
Mike Banning to ochroniarz prezydenta USA, a zarazem jego dobry kumpel. Niestety, pewnego dnia, po części z winy Mike’a, dochodzi do wypadku, w którym ginie Pierwsza Dama… Mike zostaje przesunięty na mniej eksponowane stanowisko, odtąd czeka go ślęczenie przy biurku. Sytuacja jednak zmienia się, gdy podczas wizyty w Waszyngtonie premiera Korei dochodzi do ataku terrorystycznego na Biały Dom. Prezydent zostaje zakładnikiem, systemy alarmowe i zabezpieczenia przestają działać, próby odbicia przynoszą tylko wielkie straty. Jedyną nadzieją staje się więc Mike, który jak nikt zna tajemnicze przejścia w prezydenckiej siedzibie i jest odpowiednio wyszkolony, by odbić zakładnika.
Na ekrany weszły dwa niemal bliźniacze filmy o ataku na Biały Dom (drugim jest „Świat w płomieniach” z Channingiem Tatumem). Z tego pojedynku moim zdaniem zwycięsko – choć było to zwycięstwo na punkty, a nie przez nokaut – wyszedł film Antoine’a Fuquy. To solidne kino akcji, z wiarygodnym bohaterem, który w równej mierze walczy o pokój na świecie (terroryści mają oczywiście niecne plany zagrażające takowemu), co o udowodnienie sobie i innym, że zasługuje na coś lepszego niż wertowanie dokumentów. Można się oczywiście czepiać wielu niewiarygodnych sytuacji w scenariuszu, ale wiadomo – kino akcji rządzi się swoimi prawami, a „Olimp w ogniu” to typowy przedstawiciel gatunku. Widowiskowy, z gwiazdami w rolach głównych i drugoplanowych, z kilkoma ciętymi ripostami i powiewającą dumnie amerykańską flagą. Jeśli ktoś lubi kino tego typu, nie powinien się zawieść.
Beata Cielecka
"Olimp w ogniu". Sprawdź datę emisji!
WRÓĆ DO PROGRAMU TV
