"Opowieść o miłości i mroku". Natalie Portman nie wierzy w swój film i nie wierzy w widzów [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe
Jednego Natalie Portman odmówić nie można – aktorka ma naprawdę ogromną ambicję. Hollywoodzka gwiazda postanowiła w swoim reżyserskim debiucie zmierzyć się z bestsellerową powieścią Amosa Oza, za pomocą której odkrywa własne korzenie, a przy okazji stara się przedstawić fragment historii Izraela. Szkoda tylko, że „Opowieść o miłości i mroku” trudno nazwać udanym przedsięwzięciem. Nawet Sławomir Idziak nie uratował projektu.

Przed seansem zastanawiałem się czy odtwórczyni roli Matyldy z „Leona Zawodowca” w swojej opowieści bardziej skupi się na miłości czy mroku i... trudno powiedzieć na czym się finalnie skupiła. Patrząc na film ciężko stwierdzić czego w tej opowieści szukała Portman. Aktorka i reżyserka w jednej osobie raczej do końca nie wiedziała jaki efekt chce osiągnąć i realizowała obraz metodą prób i błędów, zdając się na intuicję oraz próbując czerpać od każdego z reżyserów, z którym do tej pory pracowała. Ten brak zdecydowania musiał się zemścić. Portman nie ma własnego stylu, szuka, szuka, ale nie znajduje. Chciała nakręcić film, ale same chęci nigdy nie wystarczają, trzeba mieć jeszcze plan oraz pomysł. Szkoda, że sama postanowiła reżyserować, być może na stołku producenckim sprawdziłaby się dużo lepiej.

Widać, że urodzona w Jerozolimie artystka, próbując łączyć funkcję reżysera z główną rolą kobiecą, zwyczajnie się pogubiła i nie tylko nie miała pomysłu na cały film, ale nawet na własną postać. Jako Fania Oz przeszarżowała – tam, gdzie inni twórcy powiedzieliby jej „stop, robisz to źle”, to w tym przypadku nie miał kto tego zrobić. Zabrakło samokrytycyzmu oraz głosu rozsądku. Portman tak bardzo chce wczuć się w postać skrzywdzonej przez los i historię kobiety, że traci wszelkie hamulce. Jest sztuczna, pozbawiona naturalności, oraz karykaturalna. W jej wydaniu przedstawienie śmiertelnej choroby sprowadza się do trochę bardziej zaniedbanej fryzury bohaterki, która mimo wszystko i tak musi być najpiękniejsza oraz błyszczeć w obiektywie kamery.

Natalie Portman próbuje w swoim debiucie snuć opowieść w sposób poetycki, początkowo chcąc, aby całość była pełna niedomówień i wieloznaczności. Ale, nie wiedzieć czemu, niedługo później rezygnuje z tego zamysłu; sceny, które miały być wieloznaczne, okazują się sztampowe i siermiężne (scena pocałunku w deszczu, serio?), natomiast niedomówienia zostają wyjaśnione w najgorszy z możliwych sposobów. Portman wykłada kawę na ławę, zupełnie tak, jakby nie wierzyła w swój film, nie wierzyła w widzów i właściwie traktowała ich jako za głupich na tę produkcję, bo przecież jeżeli nie powie im się wszystkiego wprost, to na pewno nic nie zrozumieją. Litości.

W zasadzie „Opowieść o miłości i mroku” ma jedynie jedną dobrą scenę, gdy przedstawia Żydów przykładających swoje uszy do radioodbiorników i przysłuchujących się Zgromadzeniu Ogólnemu ONZ, na którym debatowano i głosowano nad ustanowieniem państwa Izrael. Świetna, prawdziwa i przepełniona emocjami scena – w swojej wyjątkowości odstająca od reszty obrazu. Szkoda, że bardziej nie skupiono się na opowieści o historii Izraela, bo ten wątek – tutaj wyłącznie zasygnalizowany – miał największy potencjał. Może innym razem. I oby już bez reżyserskiego wkładu Natalie Portman.

Ocena: 2/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"OPOWIEŚĆ O MIŁOŚCI I MROKU"

Reżyseria: Natalie Portman

Scenariusz: Natalie Portman

Obsada: Natalie Portman, Gilad Kahana, Amir Tessler

Gatunek: Dramat

Rok produkcji: 2015

Czas trwania: 98 min.

Recenzja została pierwotnie opublikowana 30 marca 2016 roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kultura i rozrywka

Komentarze 4

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

K
Krzysztof Połaski
I proszę nie zrozumieć mojego komentarza jako aroganckiego, więc przepraszam jeżeli tak zabrzmiał. Chętnie zapoznam się z tekstem literackim, wcześniej nie miałem okazji tego zrobić i być może faktycznie wówczas niektóre wątki byłyby dla mnie bardziej zrozumiałe, ale jednocześnie jestem zwolennikiem zdania, że jednak film to film i jako odrębne dzieło po prostu musi bronić się sam. Widz nie może wyjść z kina z poczuciem, że coś jest niejasne i musi koniecznie uzupełnić tę wiedzę, aby zrozumieć intencje twórcy. Nie tak to powinno działać, tylko film sam w sobie powinien raczej sprawiać, że widz chciałby szukać pogłębienia danej historii za pośrednictwem innych środków przekazu, a nie czynić to jako konieczność, gdyż ekranowa wizja nie była zbyt przejrzysta.
K
Krzysztof Połaski
"Może gdyby jej autor zapoznał się z tekstem literacki, zrozumiałby, skąd biora się niektóre decyzje Portman". Tyle, że nie mam w obowiązku zapoznawać się z tekstem literackim, gdyż dzieło filmowe MUSI bronić się samo, bez podstawy literackiej i odsyłania do źródła. A ten film wybitnie się nie broni. Czy zamiast wrażliwości popisuję się chamstwem? Nie wiem, być może, nie mnie to oceniać. Film naturalnie dalej uważam za karykaturalny i wciąż trzymam kciuki, aby Natalie Portman jednak trzymała się z dala od reżyserskiego stołka. Przed kamerą sprawdza się zdecydowanie lepiej, co jakiś czas temu przedstawiła chociażby w "Jackie". Pozdrawiam.
k
kazek
Wyjątkowo głupia recenzja. Może gdyby jej autor zapoznał się z tekstem literacki, zrozumiałby, skąd biora się niektóre decyzje Portman. Niestety autor recenzji myli rzetelność z cynizmem, a zamiast wrażliwości popisuje się nieomal chamstwem. Ciekawe jak czułby się, gdyby ktoś podobnym językiem zrecenzował jego recenzję?
A
Administrator
To jest wątek dotyczący artykułu "Opowieść o miłości i mroku". Natalie Portman nie wierzy w swój film i nie wierzy w widzów [RECENZJA]
N
Nadia
Bardzo dobry film .
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn