"Pewnego razu w listopadzie". Biało-czerwona Polska podzielona [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. Adam Bajerski / materiały prasowe dystrybutora Kino Świat
fot. Adam Bajerski / materiały prasowe dystrybutora Kino Świat
Gdy pojawiły się pierwsze informacje na temat „Pewnego razu w listopadzie” Andrzeja Jakimowskiego, można było przecierać oczy ze zdumienia, że reżyser, który do tej pory specjalizował się w bezpiecznym, spokojnym i poetyckim kinie, postanowił zmierzyć się z ryzykowną tematyką, ocierającą się o politykę oraz wojnę polsko-polską. Na szczęście to wciąż jest kino spod znaku Jakimowskiego.

„Pewnego razu w listopadzie” to opowieść o współczesnej Polsce, tej którą widzimy za oknem oraz czytamy o niej w gazetach, gdzie na mniej lub bardziej krzykliwe nagłówki zwracamy coraz mniejszą uwagę. W końcu każdego dnia dochodzi do jakiejś tragedii, ktoś traci dach nad głową, ktoś kogoś morduje lub wybucha kolejny polityczny skandal, normalka. Tak to się żyje tu. Szaro, brudno i ponuro, a zamiast iskierki nadziei otrzymuje się od pseudokiboli odpaloną racę.

Jakimowski tworzy kino społeczne i pochyla się nad tymi, którzy dostali w kość tak mocno i zostali poniżeni do tego stopnia, że już nie mają siły walczyć. Mareczek (Grzegorz Palkowski) to pozornie normalny chłopaczyna z bloku i ambitny student w jednej osobie, ale niemal nikt nie wie, że młody mężczyzna mieszka kątem w garażu rodziców swojej dziewczyny, a jego matka (Agata Kulesza) tuła się po ogródkach działkowych, unikając noclegowni, gdyż tam bezdomny nie ma wstępu z psem…

Brzmi jak opis patologicznej rodziny, która znalazła się na bruku? Nic bardziej mylnego, bo postać Agaty Kuleszy to była nauczycielka; prawdopodobnie padła ofiarą dzikiej reprywatyzacji i wraz z synem wyrzucono ją z mieszkania, w którym zostały już tylko meble, wspomnienia oraz duchy przeszłości. Tak naprawdę reżyser niewiele nam mówi o swoich bohaterach, wielu rzeczy musimy sami się domyślać, ale o dziwo jest to zaleta tego filmu. Nie wszystko musi być powiedziane wprost.

„Pewnego razu w listopadzie” to kino o podzielonej Polsce, ale nie dajcie się zwieść prostej interpretacji, że to film o walce lewactwa i prawactwa. Nie, to obraz Polski, gdzie zamożni odgradzają się i zabezpieczają przed biednymi, jednocześnie starając się ich nie zauważać. Rozwarstwienie społeczne, tutaj symbolizowane przez nie do końca udany wątek rodziców dziewczyny Mareczka, jest według autora jedną z przyczyn wojny polsko-polskiej.

Jakimowski potrafi trzymać widza za gardło i budować napięcie, jak w świetnej scenie, gdy Marek z matką próbują przetrwać noc w jednej z altan działkowych, podczas gdy wandale demolują domek ich sąsiada. Niestety jednak twórca „Imagine” miejscami nie wiedział w jakim kierunku chce zmierzać. Miejscami „Pewnego razu w listopadzie” razi tanią publicystyką (scena z przemocą na komisariacie, kompletnie nie pasująca do całości) oraz naiwnością, jak w sekwencji szukania psa podczas marszu niepodległości.

Zresztą wątek marszu niepodległości jest najsłabszą częścią „Pewnego razu w listopadzie”. Rozumiem zamysł i być może wygłoszę opinię, która nie każdemu się spodoba, ale mam wrażenie, że Jakimowski włączając do produkcji sceny dokumentalne, chciał pokazać, że grupa kiboli z marszu oraz squatersi mają więcej wspólnego niż wszystkim się wydaje. Obydwie strony konfliktu, włącznie z głównymi bohaterami filmu, to jednostki oszukane przez system, z tą różnicą, że jedni się zradykalizowali i odreagowują agresją, drudzy próbują wyłączyć się z systemu i szukać wolności, a jeszcze inni zwyczajnie się poddali. Tyle, że walcząc ze sobą nie osiągną niczego konstruktywnego. To jak najbardziej słuszne podejście, to się chwali, ale jednocześnie mam wrażenie, że z ekranu zbyt łatwo wybrzmiewa podział na złych i dobrych. O ile wcześniej reżyser nic widzom nie sugeruje, tak tutaj już zaczyna lekko wskazywać palcem.

To co mnie najbardziej boli w „Pewnego razu w listopadzie”, to fakt, że jest to trochę zmarnowana okazja na zrealizowanie pełnokrwistego kina o reprywatyzacji. Wcześniej tematu podjęła się jedynie Agnieszka Glińska w fatalnym „#WszystkoGra”, ale to kwestia o której artyści nie mogą milczeć. Sztuka musi reagować na bieżące wydarzenia, szczególnie tak palące jak nadużycia i grabieże w biały dzień, doprowadzające ludzi do upadku, straty majątku, bezdomności czy nawet utraty życia.

O „Pewnego razu w listopadzie” można mówić jeszcze wiele oraz rozpływać się nad ujmującymi zdjęciami, więc mam nadzieję, że o tym filmie będzie się dyskutować, ale mimo wszystko mam ogromne poczucie niedosytu. Andrzej Jakimowski miał bardzo dobry wyjściowy pomysł, ale w pewnym momencie coś zazgrzytało i dostaliśmy film przeładowany hasłami, symbolami, który niepotrzebnie zaczyna do nas krzyczeć. A przecież w ciszy słychać lepiej.

Ocena: 6/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"PEWNEGO RAZU W LISTOPADZIE" W KINACH OD 3 LISTOPADA

Recenzja została pierwotnie opublikowana 3 listopada 2017 roku.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn