Spis treści
O przeszłości
Złote Lwy festiwalu w Gdyni powędrowały w ręce twórców filmu „Kos”, który opowiada o Tadeuszu Kościuszce. Bohater powraca do Polski z USA, aby wzniecić tutaj powstanie przeciwko Rosjanom. To nie będzie łatwe zadanie, bo dogadać się z jaśnie wielmożną szlachtą, która woli śpiewy i hulanki od walki o niepodległość, może okazać się wręcz niemożliwe. Paweł Maślona, razem ze scenarzystą Michałem A. Zielińskim, postać Kościuszki traktuje jako pretekst do opowieści o ówczesnej Polsce, która dzisiaj tak mocno rezonuje, że bez problemu odnajdziemy też odwołania do współczesności. Mocna i świetnie zagrana produkcja, które pokazuje, jak może wyglądać nowoczesne spojrzenie na kino historyczne. Zasłużona nagroda.
Właściwie konkurs 48. FPFF zdominowany był przez tytuły, które starają się rozliczyć z przeszłością. Echa działań komunistów wybrzmiewają z takich filmów jak „Doppelgänger. Sobowtór”, „Figurant”, „Różyczka 2” czy „Święty”. Każda z tych produkcji pochyla się nad czasem Polski Ludowej, gdy życie w ciągłym strachu oraz inwigilacja była normą. „Doppelgänger. Sobowtór” to zapis wewnętrznej konfrontacji szpiega, która zachłysnął się „zgniłym” Zachodem i musi we własnej głowie stoczyć bój o to, kim tak naprawdę jest. Z podobnymi kwestiami mierzy się bohater „Figuranta” Roberta Glińskiego, ze świetnym Mateuszem Więcławkiem w roli głównej. Za to sprawnie zrealizowany „Święty” Sebastiana Buttnego teoretycznie opowiada o kwestiach bardziej przyziemnych, ale jednocześnie przygląda się temu, jak komunistyczna bezpieka jest w stanie zniszczyć wszystko i każdego. „Różyczka 2”, chociaż jej akcja w większości osadzona jest we współczesności, to z kolei obraz radzenia sobie z własną tożsamością i mozolnego odkrywania, kim naprawdę się jest.
Trochę poza tą klasyfikacją jest „Imago” Olgi Chajdas, które chociaż osadzone jest na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, to tak naprawdę kostium historyczny jest dla autorki jedynie pretekstem do opowieści o roli kobiety w społeczeństwie. Tym, jak chce żyć, a jak jej życie wyobrażają sobie inni. Jeden wielki punkowy koncert; przepięknie nakręcone i jeszcze lepiej zagrane. Lena Góra rozsadza ekran i udowadnia, że jest wielkim talentem.
O teraźniejszości
O naszym tu i teraz opowiedzieli twórcy filmów „Freestyle”, „Horror Story”, „Jedna dusza”, „Lęk” i „Święto ognia”. Netfliksowy „Freestyle” koresponduje z filmem „Życie w błocie się złoci”, który prezentowany był w konkursie filmów mikrobudżetowych. O ile film z Małachem w roli głównej daleki jest od doskonałości, a scenariusz pozostawia wiele do życzenia, to jednak brud i autentyczność, jakie się z niego wylewają są tym, o czym produkcja Macieja Bochniaka może pomarzyć. Film Netfliksa wygląda niczym karykatura i kabaret, gdzie wszyscy mówią „joł” i „mordo”, myśląc, że tworzą film o młodych ludziach. Jedna z największych bzdur tego festiwalu.
„Horror Story” Adriana Apanela to film, który dzieli widzów, ale trzeba twórcy oddać, że ładnie oddał... horror poszukiwania pracy. Konrad Eleryk na drugim planie kradnie każdą scenę dla siebie. „Lęk” z kolei to koncert dwóch aktorek; Magdalena Cielecka i Marta Nieradkiewicz doskonałe są jako siostry, a tę wycieczkę ku upragnionej śmierci ogląda się dość ciekawie, ale nie ma tutaj takiej lekkości oraz wykwintności, jaką miał film Françoisa Ozona pt. „Wszystko poszło dobrze”. „Święto ognia” to film, jakiego można było się spodziewać po Kindze Dębskiej; kino, które idzie sporymi skrótami, ale jest przyjazne dla widza, a Kinga Preis na drugim planie robi takie widowisko, że klękajcie narody.
„Jedna dusza” to kino, które ociera się o polską transformację, ale Łukasz Karwowski, który na swoim koncie ma słynną „Kac Wawę”, postanowił opowiedzieć o górniczej rodzinie, która nękana jest przez różne patologie; gwałt małżeński? Jest! Bicie żony? Jest! Pijaństwo? Jak najbardziej! Szkoda tylko, że w natłoku ekranowych wydarzeń i fekalnego koncertu zabrakło emocji. Bo to nie jest zły film, ale strasznie beznamiętny, gdzie losy głównych bohaterów w pewnym momencie obchodzą widzów coraz mniej.
O polskiej wsi
Tego problemu nie ma najlepszy i najmocniejszy film festiwalu, czyli „Tyle co nic”. Pełnometrażowy debiut Grzegorza Dębowskiego wbija w fotel i trzyma widza za gardło do ostatnich minut. Świetnie napisane, okraszone doskonałymi i prawdziwymi dialogami kino, które chyba nikogo nie pozostawi obojętnym. Artur Paczesny w roli głównej to absolutne odkrycie dla kina. Wielkie małe kino.
O polskiej wsi opowiada też jeden z najbardziej przeoczonych na festiwalu filmów, czyli „Chłopi”, którzy co prawda dostali nagrodę specjalną, ale trudno nie odnieść wrażenia, że to swoista nagroda pocieszenia dla twórców. Jestem szalenie ciekawy, jak w konfrontacji z widzami wypadnie animowana ekranizacja dzieła Reymonta, bo to naprawdę dobre kino, ale pytanie, czy widzowie będą chcieli obejrzeć ten tytuł w takiej formie i na ile pamiętają jeszcze poprzednią filmową wersję „Chłopów”. W każdym razie to miłe dla oka widowisko, które finalnie okazuje się dosadnym kinem o nas samych.
48. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych przeszedł już do historii. O większości z tych filmów będzie się mówiło i dyskutowało w najbliższych miesiącach. Bez wątpienia, wszyscy czekają na ogólnopolską premierę „Kosa”. Chyba nikt nie spodziewał się, że historia Kościuszki zostanie pokazana w takim stylu. Ale to dobrze, nie ma nic lepszego od kina, które potrafi zaskoczyć i zostaje w głowie widza. A tak właśnie jest w tym przypadku. Wypatrujcie tych tytułów w kinach.
Krzysztof Połaski
Zobacz Q&A z Mandaryną !
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Brzozowski demonstruje, czym obdarzyła go natura! Nie próżnuje na bezrobociu
- Legendarny dziennikarz TVP opisuje zachowanie Smaszcz. Włos jeży się na głowie
- Wieniawa "zlitowała się" nad biednymi warszawiakami. Ciąg dalszy cyrku z wynajmem
- Córka Solorza miała tropić jego jachty! Oto, na co wydał ponad MILIARD złotych