NASZA OCENA: 6/10
Marnie Minervini straciła męża i nie potrafi otrząsnąć się z tej straty. Na dodatek jej córka Lori wyjechała z Nowego Jorku na drugi koniec USA, do Los Angeles, aby zacząć nowe życie… Marnie „na wszelki wypadek” postanawia jej w tym pomóc, przyjeżdża więc do Miasta Aniołów i rozpoczyna na różny sposób wtrącać się i ingerować w życie pociechy. Relacja taka i nadopiekuńczość matki staje się dla Lori coraz bardziej uciążliwa…
Opis treści sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z soczystym dramatem, może nawet podszytym odrobiną thrillera, ale to tylko pozory: „Wszędobylska mamuśka” (tytuł chyba nie do końca oddający ducha filmu, sugerujący z kolei jakąś lekką błahą komedyjkę…) to komediodramat, czy może komedia z obyczajową otoczką. Główna bohaterka nie jest psychopatką, to kobieta, która nagle odziedziczyła fortunę, ale straciła jedyną bliską osobę i próbuje uczucia w całości ulokować w relacji z córką, z którą do tej pory nie miała specjalnie dobrego kontaktu. W pewnym momencie Lori sama przetnie pępowinę i uwaga Marnie będzie musiała zwrócić się w kierunku prawdziwego życia – sens istnienia wdowa znajdzie w pomaganiu innym (czasem w dość dziwny sposób). Relacje matki i córki tylko do pewnego momentu są na pierwszym planie, potem pozostawiona sama sobie matka zacznie odkrywać sąsiedztwo, poznawać ludzi potłuczonych przez życie – i zazwyczaj będą to zabawne spotkania. W roli tytułowej wystąpiła Susan Sarandon, która swą Marnie przedstawiła jako osobę poszukującą ciepła, uciekająca od samotności, ale i potrafiącą dawać te ciepło innym. Marnie czasem irytuje, ale można ją zrozumieć i, co ważne, polubić. Lorene Scafaria nakręciła przyjemny w odbiorze, zapewniający niezłą zabawę film.
Beata Cielecka
"Wszędobylska mamuśka" w tv - sprawdź datę emisji.
WRÓĆ DO PROGRAMU TV!
