"KLER" RECENZJA
Do baru wchodzi ksiądz, złodziej i pedofil. A to dopiero pierwszy klient tego dnia – ten stary dowcip pewnie dla wielu mógłby stanowić streszczenie fabuły „Kleru”, ale Smarzowski jednak sięga głębiej. Już teraz o filmie jest głośno, a będzie jeszcze głośniej, co mogłoby stanowić doskonały pretekst do dyskusji o polskim Kościele, ale tej – realnie myśląc – pewnie długo się nie doczekamy. Jeżeli w ogóle. Patrząc na „Kler” mam trochę przed oczami spektakl Olivera Frljića pt. „Klątwa” z Teatru Powszechnego w Warszawie. Obydwaj twórcy nie podnieśli ręki na wiarę, ale wyłącznie na hipokryzję, zakłamanie i grzechy Kościoła. W zasadzie nawet sposób ujęcia tematu przez autorów okazał się podobny – połączenie prowokacji, humoru i prawdziwych relacji ofiar. To może zaboleć.

Smarzowski punktuje kolejne grzechy Kościoła, zaczynając od pijaństwa kapłanów, wykorzystywanie wpływów we władzach lokalnych, nieprzestrzeganie celibatu, przez korupcję, chęć posiadania władzy, a na pedofilii kończąc. Autor „Drogówki” często cytuje kontrowersyjne wypowiedzi kościelnych dostojników, które doskonale znamy z mediów, ale ucieka się też do prawdziwych i intymnych świadectw ofiar duchownych. O ile te pierwsze śmieszą i wręcz wzbudzają uśmiech politowania, gdy uświadomimy sobie, że to nie fikcja literacka, tylko rzeczywistość, tak te drugie już wbijają w fotel i działają na emocje.
Można „Kler” nazwać filmem antykościelnym – pełna zgoda, ale mam wrażenie, że to trochę spłycenie tematu. Bo tak naprawdę Wojciech Smarzowski opowiada o grzechu, jego konsekwencjach oraz świadomości życia w grzechu. „Kler” zadaje pytania, ale zmusza też do refleksji nad samym sobą i/lub wiarą, gdy jest się osobą wierzącą. To cenne.
„Kler” cierpi jednak na kilka przypadłości. Niestety to film będący typową „smarzolczyzną”, co zaczęło się robić już zwyczajnie nudne i irytujące. O ile cytowanie samego siebie jeszcze potrafi rozśmieszyć, tak coraz częściej można odnieść wrażenie, że niektóre sceny wracają zrealizowane dokładnie w ten sam sposób, tylko ubrane w inne dekoracje. Ta powtarzalność męczy oraz prowadzi do przewidywalności, a chyba nie o to chodzi. W „Klerze” do pewnego momentu brakuje też bardziej wyrazistego scenariusza – to raczej impresja na temat grzechów Kościoła, co na szczęście w drugiej połowie produkcji się zmienia. Chociaż czasami Smarzowski mógłby nacisnąć hamulec i nie pakować do filmu wszystkich ciekawostek oraz anegdot znalezionych na etapie dokumentacji. Przepych nie zawsze jest dobry; w końcu „złote, ale skromne”.
Jednak najbardziej doskwiera mi w „Klerze” pewien brak odwagi. Chociaż być może konsekwencja byłaby odpowiedniejszym wyrażeniem. Wiem, jak to brzmi w kontekście filmu, który musiał być realizowany w Czechach i ciągle są mu rzucane kłody pod nogi, ale skoro w jednej ze scen Smarzowski nawiązuje do domniemanego tuszowania przez Jana Pawła II pedofilskich skandali, to żałować jedynie można, że nie kontynuował tego wątku.
„Kler” jest wyśmienicie zagrany. Arkadiusz Jakubik po raz kolejny jest bezbłędny. Jego postać porusza, ale też intryguje swoją niejednoznacznością i bezradnością. Janusz Gajos przepięknie szarżuje, bawi się rolą i z pewnością o tej kreacji za kilka lat będziemy mówić per kultowa. Jednak całe widowisko dla siebie kradnie Jacek Braciak; istne zło wcielone. Każdy jego gest, ruch, słowo oraz spojrzenie było dokładnie przemyślane i zaplanowane.
„Kler” boli i będzie bolał. Nie jest to film pozbawiony wad, widać, że czasami reżyser aż za bardzo chce, ale trudno zachować obojętność wobec tak mocnego i wyrazistego finału. Wówczas kończy się śmiech, a zaczynają ciarki, łzy, przerażenie oraz refleksja – co by było, gdybym to ja był jedną z ofiar? Miałbym siłę walczyć czy poddałbym się już na starcie?
Ocena: 7/10
Krzysztof Połaski
"KLER" W KINACH OD 28 WRZEŚNIA
Recenzja została pierwotnie opublikowana 19 września 2018 roku.
