"Bikini Blue". Historia niezwyczajnego szaleństwa [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
fot. Krzysztof Wiktor / SF Zebra
fot. Krzysztof Wiktor / SF Zebra
Na premierę „Bikini Blue” Jarosława Marszewskiego czekałem z ogromnymi nadziejami, jak i jednocześnie obawami, które szczególnie nasiliły się po publikacji zwiastuna oraz plakatu filmu. Obydwa elementy promocyjne sugerowały, że będzie to obraz wyróżniający się na tle polskiego kina i rzeczywiście tak jest. Marszewskim tą produkcją pokazał, że jest bardzo ambitnym twórcą, tylko czy jego, wymykająca się wszelkim klasyfikacjom, wizja wygra w starciu z widzami? No i niestety autor zaliczył kilka potknięć.

Wielka Brytania, rok 1953. Można wiwatować po śmierci Stalina, ale młoda Angielka, Dora Szumska (Lianne Harvey) nie ma szczególnych powodów do radości. Dziewczyna ciężko pracuje jako pielęgniarka i samotnie wychowuje małego synka, Paula, gdyż jej mąż Eryk (Tomasz Kot), trafił do szpitala psychiatrycznego dla Polaków, zaraz po tym jak chciał dokonać samospalenia. W tym miejscu wiedzieć trzeba, iż tu po II wojnie światowej w Wielkiej Brytanii funkcjonowały dwa szpitale psychiatryczne przeznaczone wyłącznie dla imigrantów z Polski, którym traumy wojenne i niemożność powrotu do komunistycznej ojczyzny, gdzie zostaliby uznani za zdrajców, uniemożliwiały normalne życie.

Dora postanawia odwiedzić męża w szpitalu i tak naprawdę wybiera się tam w podwójnej intencji. Raz, że chce wiedzieć, czy przyszłość z Erykiem ma jakikolwiek sens, a dwa chce mu przekazać coś bardzo ważnego, chociaż wówczas jeszcze nie wie, że to może okazać się zgubne dla obojga. Od tego momentu rozpocznie się festiwal niedopowiedzeń oraz maraton głęboko skrywanych tajemnic.

Marszewski, co się chwali, mimo podjęcia trudnego tematu nie zamierzał zamknąć swoich bohaterów w depresyjnej, przytłaczającej rzeczywistości, gdzie jest miejsce jedynie na płacz i lament, a zamiast tego zdecydował się na połączenie lekko slapstickowej konwencji z pewną baśniową wizją lat 50. XX wieku. Dlatego wszystko na ekranie jest tak bardzo przerysowane, bohaterowie są filmowani i kadrowani w iść komiksowy sposób, co jest dodatkowo podbijane przez kolor całości.

Dominują intensywne barwy, szczególnie przebija się nader zbyt symboliczna czerwień, a wszystko po to, aby stworzyć odrealniony, po części poetycki, po części celowo kiczowaty, obraz świata tuż po II wojnie światowej. Naturalnie, nie każdemu taka wizja przypadnie do gustu, być może niektórzy w ogóle nie zrozumieją intencji, ale ja to kupuję, bo widzę, że reżyser nie ucieka w najtańsze rozwiązania, próbując zafundować widzowi coś w stylu emocjonalnego gwałtu, a zamiast tego wybiera lekkość, zabawę oraz humor. Bo o tragediach nie zawsze trzeba opowiadać na smutno, a na zadumę i wzruszenie miejsce i tak się znajdzie.

Już sam temat, jaki na warsztat wziął reżyser jest godny podziwu. Do tej pory polskie kino o traumach wojennych opowiadało raczej lokalnie i zawsze przy pełnej powadze, natomiast autor „Jutro będzie niebo” postanowił zmienić perspektywę i skierował kamerę na młodą Angielką, która zdecydowała się na wspólne życie z polskim żołnierzem, czego ponosi konsekwencje. „Bikini Blue” to obraz wyobcowania, odizolowania oraz portret mężczyzny, który stracił własną tożsamość. Eryk już sam nie wie, kim tak naprawdę jest. Jego życie przed i po wojnie to dwa zupełnie inne życiorysy, z czym nie jest w stanie się uporać. Do tego czuje się Polakiem, mówi po polsku, myśli po polsku, ale nie może wrócić do ojczyzny, gdyż zostałby stracony przez bezpiekę. Boli go, że musi żyć w teoretycznie przyjaznej Anglii, gdzie i tak wszyscy na niego patrzą jak na intruza, a jego znajomi w Polsce albo nie żyją, albo zostali sługusami komunistów.

To utrzymana w stylistyce retro opowieść o miłości, która jest jedynym ratunkiem na złamane przez historię życiorysy, rany na duszy i zniszczoną psychikę. I być może brzmi to banalnie oraz pretensjonalnie, ale dajmy chociaż raz uwieść się bajce, historii, która w prawdziwym świecie zapewne skończyłaby się zupełnie inaczej. Za tę baśniowość podziękowania należą się autorowi zdjęć, Jackowi Podgórskiemu, który grubą kreską narysował ówczesną rzeczywistość, zabawił się i potraktował projekt jako coś w rodzaju onirycznej wizji, w dodatku szalenie atrakcyjnej wizualnie.

Największym skarbem „Bikini Blue” jest Tomasz Kot, który na swoje barki bierze ciężar niemal całego filmu. Jako Eryk jest prawdziwy, z jednej strony mu współczuję, a z drugiej boję się go, przeraża mnie i wiem, że jest nieprzewidywalny. W oczach Kota było widać to wariactwo, ten błysk pokazujący, że mam do czynienia z bohaterem z krwi i kości.

W podobnym tonie chciałbym komplementować Lianne Harvey, ale jej aktorska konfrontacja z talentem i doświadczeniem Tomasza Kota okazała się bolesna. Cóż, chyba najlepszym podsumowaniem będzie stwierdzenie, że póki co na młodziutką Harvey lepiej się patrzy niż podziwia jej grę. Dziewczyna co prawda dopiero zadebiutowała w pełnym metrażu, więc trzymam kciuki, aby w kolejnych produkcjach sygnowanych jej nazwiskiem zaprezentowała się lepiej, gdyż tutaj została całkowicie przytłoczona przez starszego polskiego kolegę po fachu, a jej bohaterka w pewnym momencie zaczyna być dodatkiem do fabuły niż jej motorem napędowym.

Za to najgorszym elementem dzieła się niestety dialogi. Często niezrozumiałe, deklaratywne, pozbawione pazura. Więcej, można nawet odnieść wrażenie, że włożono je do filmu na siłę, gdyż całość igra z formą kina niemego i może to byłby właściwszy trop do rozwinięcia tej produkcji. Szczególnie sztucznie wyglądają rozmowy głównych bohaterów, przez co orientujemy się, że - chociaż się starali - to za grosz wśród nich chemii. Grali obok siebie, nie razem. Tego aspektu akurat reżyser nie opanował.

„Bikini Blue” to specyficzne, umyślnie przestylizowane kino. Otrzymaliśmy pełną naiwności, ale też lekkości historię niezwyczajnego szaleństwa. Nie wiem, czy miłość jest lekarstwem na wszelkie traumy oraz urazy duszy, ale chciałbym głęboko w to wierzyć, a film Jarosława Marszewskiego mi to umożliwił. Podoba mi się forma, na jaką zdecydował się reżyser, bo to pokazuje, że nie tylko w jego głowie był pomysł na tę opowiastkę, ale też jakaś nutka bezczelności i odwagi, aby po ponad 15 latach rozłąki z kinem zrobić obraz wyróżniający się na tle innych polskich filmów. Paradoksalnie „Bikini Blue” to buszujące po kilku gatunkach kino, które na dobrą sprawę jest autorskim głosem reżysera. I na koniec aż chciałoby się niektórych zapytać: Czemu tak poważnie? Wizja rodem z baśni też ma swoją wartość. Nawet jeżeli nie jest wolna od słabostek.

Ocena: 6/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"BIKINI BLUE" W KINACH OD 21 KWIETNIA

Reżyseria: Jarek Marszewski

Obsada:R uby Bentall, Tilly Gaunt, Lianne Harvey, Tomasz Kot, Lech Mackiewicz, Lee Ross

Kategorie: dramat

Rok produkcji: 2017

Czas trwania: 90 min.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kultura i rozrywka

Komentarze 4

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

K
Krzysztof Połaski
Mam nadzieję, że widział Pan "Bikini Blue", a nie prowadzi dyskusję na podstawie kontrastu mojej oceny tego filmu z innymi recenzjami, bo wówczas byłoby to nie tylko troszkę bezcelowe, ale przede wszystkim kuriozalne. W ostatnim czasie widziałem naprawdę wiele złych i nieudanych polskich filmów, ale filmu Marszewskiego do nich nie zaliczę, gdyż seans zamiast irytacji oraz chęci wprowadzenia licencji na reżyserowanie filmów, zapewnił mi 90 minut niezobowiązującej rozrywki. Krytyka filmowa i jej piękno polega na tym, że wiele osób patrzy w zupełnie inny sposób na kino, inaczej filtruje emocje, odczuwa bodźce, dlatego proszę ode mnie nie wymagać, abym miał dokładnie takie samo zdanie jak inni. Chociaż, jak obserwuję, większość moich ocen pokrywa się ze zdaniem ogółu.W stwierdzenie: "że widzowie póki co przyjmują ten film chłodno" nie chodziło mi o to, że nagle po pół roku kogoś olśni, ale o to, że w tym momencie jeszcze ograniczona liczba widzów widziała ten tytuł, a poza tym mam świadomość, że jestem w mniejszości, której film się podobał. Tam, gdzie prawdopodobnie widział Pan nieudolność, ja widziałem zabawę konwencją. Chętnie bym posłuchał co dokładnie było nieudolne, gdyż ja za największą słabość tego filmu uważam głównie dialogi oraz główną rolę kobiecą. I proszę tego nie zrozumieć jako obrony filmu oraz próby przekonania Pana, że to dobre kino, gdyż to nie jest moim celem. Szanuję, że ma Pan odmienne zdanie, a obronę filmu zostawiam jego twórcom. Ja przedstawiłem wyłącznie swoje zdanie.I zapraszam do podchodzenia do moich tekstów w dowolny sposób. Bez względu na to, czy będzie Pan zgadzać się czy nie zgadzać z moimi opiniami, jest mi bardzo miło, że jest Pan moim czytelnikiem i zawsze też chętnie zapoznam się z odmiennym punktem widzenia. Pozdrawiam!
O
Obcy
Szczerze? Nie przekonał mnie pan. Tłumaczy pan nieudolność przerysowaniem? Oryginalne podejście. Rozbawiło mnie stwierdzenie, że widzowie póki co przyjmują ten film chłodno. Czyli za pół roku oszaleją na jego punkcie albo chociaż polubią? Wolne żarty... Od dziś podchodzę do pana w myśl prostej zasady. Jak napisze pan o czymś negatywnie tzn., że warto się tym czymś zainteresować. I na odwrót. Miłej niedzieli.
K
Krzysztof Połaski
Oglądałem "Tygodnik kulturalny", którego skład zawsze bardzo cenię, ale tym razem nie zgadzam z większością przedstawianych zarzutów. Mam świadomość, że widzowie póki co przyjmują ten film chłodno, czytałem różne opinie, ale ja "Bikini Blue" - mimo ewidentnych słabości, które mam nadzieję przedstawiłem - na swój sposób polubiłem i z seansu wyszedłem zadowolony, bez poczucia irytacji i serio podoba mi się to przerysowanie, którym operuje reżyser. Jestem ciekawy jak będę podchodzić do tego tytułu za jakiś czas, np. kilka miesięcy, to wszystko zweryfikuje.
O
Obcy
Pan naprawdę wierzy w to co pan napisał o tym gniocie? Polecam dzisiejszą audycję w TVP Kultura...
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn