"CZAPA, CZYLI ŚMIERĆ NA RATY" - PREMIERA W PONIEDZIAŁEK, 6 MAJA, O GODZINIE 21:00 NA ANTENIE TVP1
Janusz Krasiński, który w 1947 roku został aresztowany pod zarzutem rzekomego szpiegostwa na rzecz wywiadu USA i skazany przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie na 15 lat więzienia (finalnie w więzieniu przebywał do 1956 roku), wiedzę o więziennym życiu czerpał z własnych doświadczeń. Jego spojrzenie na świat i rzeczywistość musiało być dość ironiczne, bo "Czapę" sam określał "dramatem wisielczym". W zasadzie te dwa słowa już ustawiają klimat sztuki, pokazując z czym mamy do czynienia.

Problem w tym, że reżyserujący widowisko Zbigniew Lesień, którego doświadczenie w pracy za kamerą jest minimalne, chyba nie do końca odnalazł się w klimatach serwowanych przez Janusza Krasińskiego. Przede wszystkim "Czapa, czyli śmierć na raty" to materiał na świetną czarną komedię. Tutaj trochę zabrakło tej lekkości oraz przejrzystości, a zamiast tego na ekranie oglądamy dość poprawny ciąg scen, gdzie twórca stara się zbalansować powagę z absurdem i humorem, trochę się przy tym wszystkim gubiąc.
Z jednej strony aktorzy (świetna obsada!) robią co mogą, a z drugiej do fabuły wprowadzane są niepotrzebne wątki nadprzyrodzone, które właściwie nie mają większego uzasadnienia, ani - co gorsza - rozwinięcia. Problemem tej realizacji jest zbytnia poprawność i strach przed podjęciem jakiegokolwiek ryzyka. To wręcz szkolna produkcja, gdzie pozornie wszystko się zgadza, ale jednocześnie jest także nijakie oraz niewywołujące większych emocji.
Trochę szkoda tego zmarnowanego potencjału, ponieważ Cezary Pazura oraz Michał Lesień-Głowacki dwoją się i troją, aby tchnąć życie w widowisko. Szczególnie ten drugi zaskakuje; do tej pory Michał Lesień mógł kojarzyć się wyłącznie z głupimi komediami, a tutaj naprawdę tworzy przekonywującą kreację, która zwraca uwagę widza od początku do końca. Dobrze patrzy się również na Cezarego Pazurę, który po raz kolejny pokazuje, że wciąż potrafi grać. W zasadzie żałować można jedynie, że z Andrzeja Grabowskiego oraz Piotra Fronczewskiego praktycznie nic nie wyciśnięto - w rolach tych aktorów był dużo większy potencjał.
Akcja "Czapy" osadzona jest w czasach współczesnych, co pokazuje nam już otwierająca spektakl scena, ale tak naprawdę mamy do czynienia z tekstem uniwersalnym, sprawdzającym się zawsze i wszędzie. "Czapa, czyli śmierć na raty" to pochylenie się nad ludzką moralnością, w sytuacji, gdy człowiek sam walczy o przetrwanie. Ile warte jest życie drugiego człowieka? Dwa miesiące? A może dwa lata? Bohaterowie dramatu Krasińskiego niczym głodne myszy zamknięte w klatce w końcu muszą rzucić się sobie do gardeł, ale przecież finalnie wszyscy przegrają. Pytanie tylko, czy późniejsza śmierć rzeczywiście jest triumfem...
W wyreżyserowanym przez Zbigniewa Lesienia spektaklu "Czapa, czyli śmierć na raty" był dużo większy potencjał, a zamiast tego otrzymujemy zaledwie poprawne widowisko, które musi się bronić tylko tekstem, muzyką (Michał Lorenc!) i kreacjami aktorskimi. To trochę za mało, bo chociaż warunki realizacji Teatru Telewizji są zawsze ograniczone i 6 dni zdjęciowych to tyle co nic, to tak naprawdę wielu innych twórców już nie raz pokazało, że tak krótki czas można zdecydowanie lepiej i ciekawiej wykorzystać. Nie pomógł nawet fakt, że zdjęcia realizowano w prawdziwym więzieniu. Tym bardziej szkoda, bo to nie jest zły spektakl, lecz zaledwie poprawny, zbyt bezbarwny, aby poruszyć i zostać z widzem na dłużej.
Ocena: 5/10
