"FRYDERYK" - PREMIERA W PONIEDZIAŁEK, 10 WRZEŚNIA, O GODZINIE 21:00 NA ANTENIE TVP1
"FRYDERYK" RECENZJA
Fabuła "Fryderyka" skupia się na wyjeździe kompozytora z Polski i pierwszych miesiącach w Paryżu, które są wręcz traumatycznym przeżyciem dla Chopina, niepotrafiącego się zaaklimatyzować w obcym kraju. Jest w tej opowieści potencjał. Młody Chopin, o twarzy Krzysztofa Szczepaniaka, próbuje poradzić sobie z życiem w Paryżu, podczas gdy w kraju została jego rodzina. Serce kraja się również na myśl o Polsce, która militarnie jest coraz słabsza, więc do walki z wrogiem potrzebne są wszystkie ręce, a tymczasem ręce Chopina są zajęte graniem. Nie wie, czy to w porządku; z jednej strony jest świadomy swojego talentu i tego, że powinien go chronić, a z drugiej czuje jakiś wstyd, sam siebie uważa za dezertera.

To udany portret sfrustrowanego artysty na granicy depresji, którego uwiera także fakt, że chociaż stale próbuje, to nie ma siły przebicia we Francji. Łapie jakieś fuchy i trwoni talent, a pieniędzy, po które tutaj de facto przybył - jak nie było, tak nie ma. Wszystko, co mu obiecywano jeszcze w Polsce, okazało się iluzją, a na swoje pięć minut najpierw trzeba nie tylko ciężko zapracować, ale przede wszystkim przejść przez wszelkie przeszkody.
I gdyby "Fryderyk" zamknął się wyłącznie w części historycznej, to wówczas mielibyśmy do czynienia z dość sprawnym i dobrym widowiskiem, ale niestety reżyserująca całość Agnieszka Lipiec-Wróblewska nie wie, kiedy powiedzieć dość. Kompletnie nie wiem po co wprowadziła do fabuły wątek współczesny, w którym główną rolę odegrała milcząca Michalina Olszańska. To znaczy nawet rozumiem, miała to być pewnego rodzaju klamra, ale finalnie to rozwiązanie jest zupełnie bez sensu oraz uzasadnienia. Zwyczajny zapychacz ekranowego czasu. Coś jakby reżyserka zorientowała się, że zrealizowała za mało scen historycznych i przedstawienie jest za krótkie.
Szkoda, bo na część z Fryderykiem Chopinem w roli głównej naprawdę miło się patrzy. Krzysztof Szczepaniak to chyba jeden z najbardziej niedocenianych polskich aktorów młodego pokolenia, lecz ci, którzy widzieli go na deskach teatralnych wiedzą, że to prawdziwe zwierzę estrady. Trzymam kciuki, abyśmy w końcu oglądali go więcej w kinie i telewizji. Ciekawie prezentuje się Paulina Szostak; dobrze odnalazła się w realiach epoki, a poza tym potrafiła nadać swojej bohaterce niepokój oraz pewien smutek. Dobrze to funkcjonowało z grą Szczepaniaka. Miło się też ogląda na ekranie dawno nieobecnego w telewizji Krzysztofa Wakulińskiego, duża charyzma. Ale i tak najbardziej perfekcyjnie swój króciutki występ wykorzystał Paweł Smagała. Bezbłędny, intrygujący - czemu wciąż oglądamy tego aktora jedynie na drugim planie?
"Fryderyk" jeszcze bardzo dobrymi zdjęciami stoi. Wojciech Staroń to już marka, więc to nikogo nie powinno dziwić. Spektakl Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej miał potencjał; ekranowa historia, mimo częstej skrótowości, angażuje. Jest opowiedziana w depresyjno-onirycznym duchu, gdzie już na starcie bohater nam oznajmia, że czuje, iż jedzie po własną śmierć. To jest akurat dobre, podobnie jak wstawki z życia polskiej inteligencji w Paryżu, z rodzącym się konfliktem Mickiewicz - Słowacki w tle. Aż szkoda, że całe widowisko takie nie jest, ale jednak współczesny rozdział dużo psuje oraz nudzi. Banalny i przewidywalny zabieg. A mogło być tak pięknie. Przedobrzone.
Ocena: 6/10
