Fabułę „Legionu samobójców” („Suicide Squad”) właściwie można streścić jednym zdaniem: grupa złoczyńców zostaje przymusowo zaangażowana przez rządową agencję do obrony Stanów Zjednoczonych przed kosmicznymi bądź magicznymi terrorystami, gdyż Superman (podobno) nie żyje, a Batman raczej jest zbyt zajęty flirtowaniem z Wonder Woman i ganianiem po mieście w celu sformowania Ligi Sprawiedliwych. Brzmi interesująco? No właśnie problem w tym, że ciekawie jest tylko na papierze, gdyż David Ayer może i pomysł na film miał, lecz panowie (lub panie, żeby nikogo nie dyskryminować) z Warner Bros raczej mieli swoją wizję prościutkiego filmidła. Tak prostego, że aż wstyd.
CZYTAJ TAKŻE:
Największym problemem „Legionu samobójców” jest brak scenariusza. Całość wygląda jak wysokobudżetowy odcinek „Power Rangers”, gdzie wojownicy – tutaj pod postacią bandziorów o przeróżnych zdolnościach – najpierw muszą pokonać armię kitowców, aby finalnie zmierzyć się z największym złem. Kiedyś to mogło bawić, dzisiaj żenuje i dodatkowo nudzi, bo nawet gdy na ekranie coś się dzieje, to i tak jest to mało interesujące. Nie pomaga banalna konstrukcja filmu, gdzie najpierw poznajemy wybranych członków tytułowego legionu, a następnie wrzuca się ich w wir wydarzeń, przez co widz jest równie zdezorientowany, co sami zainteresowani i też nie wie o co w zasadzie w tym wszystkim chodzi.
Ekranowy marazm jest potęgowany schematycznymi głównymi bohaterami. Bardziej wtórnie chyba się nie dało, dlatego przez ponad dwie godziny oglądamy dzielnego najemnika (zagubiony w roli Joel Kinnaman) sypiającego z czarownicą (nijaka Cara Delevingne), zatroskanego o przyszłość swojej córki skruszonego snajpera (taki sam jak zawsze Will Smith) czy bezlitosną szefową spec służb (Viola Davis). Resztę postaci można pominąć, gdyż stanowią zaledwie tło. W filmie pojawia się też Batman (Ben Affleck), ale to występ na zasadach ciekawostki. Trochę więcej czasu ekranowego otrzymał Jared Leto, który próbował być Jokerem i wyrażenie „próbował” chyba najlepiej oddaje efekt końcowy.
Obronną ręką (no i inną częścią ciała, którą twórcy bardzo chętnie eksponują) wychodzi wyłącznie Margot Robbie. Jej Harley Quinn oczywiście jest przeszarżowana, ale właśnie takie były oczekiwania od tego filmu. Jako jedyna wpisuje się w komiksową stylistykę, anektując dla siebie każdą scenę, w której się pojawia. To ona rządzi na ekranie i sprawia, że chce się oglądać „Legion samobójców”. Urodzona w 1990 roku aktorka zachwyca i błyszczy tak bardzo, że jej przygody chciałoby się obejrzeć w osobnym filmie, gdzie mogłaby się wyszumieć w pełni.
„Legion samobójców” ma swoje momenty, miejscami film śmieszy i ciekawi, ale finalnie to feeria bylejakości i maraton złych pomysłów. Szkoda, że większość dzieła to chaotycznie opowiedziana historia o niczym. Naprędce napisany oraz pocięty nożyczkami przez producentów scenariusz pogrążył obraz. Nie pomogła ani konstrukcja, ani tym bardziej kiepskie efekty specjalne. Nie tak to miało wyglądać.
Ocena: 3/10
Krzysztof Połaski
"LEGION SAMOBÓJCÓW" W KINACH
Reżyseria: David Ayer
Scenariusz: David Ayer
Występują: Will Smith, Jared Leto, Margot Robbie, Joel Kinnaman, Viola Davis
Gatunek: Akcja, Sci-Fi, Science Fiction
Czas trwania: 130 min.
Premiera: 5 sierpnia 2016
