"Przekręt". Serialowa karykatura czy genialna adaptacja filmu Guy'a Ritchiego? [RECENZJA]

Adriana Słowik
Adriana Słowik
materiały prasowe AXN
materiały prasowe AXN
"Przekręt" - nową produkcję serwisu streamingowego Crackle chyba nie można uznać za genialną adaptację na miarę takich serialowych hitów jak: „Bates Motel” czy "Fargo". Jak w takim razie oceniamy serial, który już od 12 kwietnia będziemy mogli oglądać na AXN? Sprawdźcie.

"Przekręt" to historia o dwudziestokilkuletnich naciągaczach, którzy po napadzie na ciężarówkę pełną złota, zostają wplątani w szereg nieoczekiwanych zdarzeń. Od tej pory śledzimy ich początki w świecie zorganizowanej przestępczości, ustawianych walk bokserskich i międzynarodowych gangsterów. Głównym bohaterem serialu jest Albert (Luke Pasqualino) - to ambitny chłopak, którego największym marzeniem jest wyjście z cienia swojego ojca, legendarnego przestępcy Vica (Dougray Scott), sprawującego ścisłą kontrolę nad legalnymi i nielegalnymi interesami rodziny z więzienia. W tym celu wspólnie z przyjacielem - Charliem Cavendishem (Rupert Grint) próbują rozkręcić karierę bokserską ich kolegi Billy’ego Ayresa (Lucien Laviscount). Tutaj na ich drodze staje Sonny Castillo (Ed Westwick), właściciel klubu powiązany z kubańskim kartelem. Pokonany Albert próbuje opracować plan kradzieży comiesięcznej dostawy gotówki gangstera. Sytuacja diametralnie się zmienia, gdy on, Charlie i Billy niespodziewanie stają przed wyborem spośród dwóch opancerzonych ciężarówek i przez przypadek kradną tę, która okazuje się po brzegi wypełniona sztabkami złota...

Tak zaczyna się serialowa historia "Przekrętu", zrealizowanego na podstawie filmu Guy'a Ritchiego z 2000 roku. 3 listopada minie 17 lat od polskiej premiery tej kultowej komedii i cóż... trzeba przyznać że to, co w tamtym czasie udało się brytyjskiemu reżyserowi i scenarzyście, nie wyszło najlepiej twórcom tegorocznego "Przekrętu", ale od początku.

W "Przekręcie" pod względem realizacyjnym boli mnie kilka rzeczy, ale szczególnie jedna doprowadzała mnie w trakcie seansu do szału. Mowa o nienaturalnym slow-motion z charakterystycznym świstem w tle. Tego rodzaju efekciarstwa nagromadzono w tym serialu za dużo - tak jak w filmie Ritchiego nie raziło to zupełnie, tak w serialowym "Przekręcie" potrafi wyprowadzić widza z równowagi. Trudno również nie zauważyć, że serial inspirowany jest kultową komedią brytyjskiego reżysera - inspiracja wręcz wylewa się z ekranu, bo twórcy w nachalny sposób próbują to jeszcze podkreślać. W trakcie seansu dwóch pierwszych odcinków zostałam wręcz zbombardowana odniesieniami do filmowego "Przekrętu" - londyńska gangsterska, sprzedawcy diamentów, Żydzi, boks i celowe podkładanie się na ringu. Do tego próba odtworzenia humoru i bohaterów wykreowanych przez Guya Ritchiego. Naprawdę? Czy twórcy telewizyjnego "Przekrętu" dali tej historii coś od siebie? Tak, rozmowy głównego bohatera z przebywającym w więzieniu ojcem odbywające się za pomocą komunikatora FaceTime. Mimo takich smaczków historia wydaje się bardzo wyraźnie odwzorowana, co sprawia, że nie ma w niej już niczego intrygującego, a tym bardziej angażującego. Ja rozumiem, że to miało być zabawne, że to takie oczko w stronę widza, ale chyba za dużo tego mrugania...

Wniosek z tego taki że to, co udało się w filmie, czyli bardzo sprawne połączenie absurdalnych wątków i przerysowanych charakterów, nie wyszło ekipie odpowiedzialnej za telewizyjną adaptację "Przekrętu". Największym paradoksem jest tutaj czas, bo przecież Ritchie musiał upchać swoją historię w ok. 100 minutach. Twórcy serialu mieli na to 10-godzinnych odcinków i chyba nie dali rady, a przynajmniej po dwóch pierwszych epizodach, nic nie wskazuje, aby miało być inaczej. Mogę mieć jednak jeszcze nadzieję, że im dalej w głąb, tym serial nabiera rozpędu, smaku i charakteru, ale póki co nie jestem w stanie tego zweryfikować.

Po części winą za to obarczam kierownika produkcji Alexa De Rakoffa, twórcy m.in. gry "Need for speed: The Run" i kilku innych reklamówek. Nie ma co ukrywać - nie jest to twórca wybitny, na palcach jednej ręki można zliczyć zrealizowane przez niego filmy, a "Przekręt" jest jego pierwszym serialem - co widać. Nie wiem, kto powierzył mu tę zacną bądź co bądź rolę przeniesienia kultowego "Przekrętu" na mały ekran - fakt jest taki, że była to bardzo nieroztropna decyzja.

Jak już jesteśmy przy złych wyborach, to osoba odpowiedzialna za castingi także ma coś chyba na sumieniu. Oglądając pierwsze odcinki "Przekrętu" towarzyszyło mi nieodparte wrażenie, że serial ma być pewnego rodzaju trampoliną dla aktorów, znanych przede wszystkim z produkcji dla młodzieży. Rupert Grint to Ron z "Harry'ego Pottera", Luke Pasqualino to przecież Freddie z "Kumpli", Laviscount znany jest z serialu "Królowe krzyku", a Ed Westwick to legendarny Chuck Bass z "Plotkary". Każdy z nich próbował w "Przekręcie" odciąć się od swoich dotychczasowych aktorskich dokonań - z jakim skutkiem? Pozostawię to już waszej ocenie, nie ma wielkiej tragedii, ale... To, co jeszcze odróżnia nowy "Przekręt" od oryginału, to ładne buzie. Na tle tych wszystkich modelowych twarzy, odstaje tylko Grint, ale biorąc pod uwagę jego kolor włosów.... (to tylko żart, głupi żart). Wracając jednak do tematu, atrakcyjny wygląd głównych postaci dodaje uroku, ale chyba nie o to chodziło, bo miało być z pazurem? A właśnie tego pazura trochę brakuje...

"Przekręt", czyli serialowy rozbój w biały dzień

Lawrence Gough, Nicolas Renton i Geoffrey Sax swoim "Przekrętem" nie wnoszą niczego nowego a szkoda, bo serialowa formuła daje chyba spore pole do popisu. W pierwszych odcinkach "Przekrętu" trudno doszukać się godnych uwagi momentów. Produkcja wydaje banalna - scenariusz, dialogi, bohaterowie, wszystko po linii najmniejszego oporu. To tak, jakby twórcy od początku założyli sobie, że kultowość filmu wystarczy, by obdarować nią również adaptację (bez wkładu własnego).

Nie jest to serial na najwyższym poziomie, nie jest to też genialna adaptacja na miarę takich hitów jak: „Bates Motel”, "Fargo" a nawet „Hannibala”. Bracia Coen i Jonathan Demme nie musieli się wstydzić serialowej wersji swojego kinowego dzieła, martwię się natomiast o wrażenia Guy'a Ritchiego. Żeby jednak była jasność - nie odradzam wam seansu z nowym "Przekrętem", uważam, że każdy fan komedii sensacyjnej brytyjskiego reżysera powinien zmierzyć się z jego telewizyjną wersją, zwłaszcza że moja ocena powstaje tylko na podstawie dwóch odcinków. Mogę się mylić, bo może przecież okazać się, że w kolejnych odcinkach Alex De Rakoff i reżyserzy pchają to wszystko dzielnie do przodu. Tylko ten niesmak po pilocie pozostanie...

Ocena: 5/10

Adriana Słowik

[email protected]

"Przekręt" premiera w środę, 12 kwietnia, o godz. 22:00 w AXN!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn