NASZA OCENA: 3/5
I od blisko ćwierć wieku twórcy zza Wielkiego Muru czerpią z niej inspirację. Początkowo były to ambitne dramaty ("Zawieście czerwone latarnie", 1991), jednak z czasem zaczęły dominować schematyczne filmy łączące w sobie wielkie widowiska historyczne w stylu komunistycznym z efektami wziętymi z hongkońskich filmów sztuk walki. To wszystko wrzucone razem do jednego worka, wstrząśnięte, dokładnie wymieszane oraz wsparte najwyższej klasy techniką realizacji i wielką kasą na promocję w znudzonych krajach Zachodu zaowocowało wielkimi sukcesami finansowymi i modą na "chińszczyznę". Pierwszy był obsypany Oscarami "Przyczajony tygrys, ukryty smok" Anga Lee (2000), potem przyszedł "Hero" Yimou Zhanga (2002) i "Dom Latających Sztyletów" (2004) tego samego reżysera, oba także nominowane do Oscara.
"Trzy królestwa" doskonale wpisują się w ten historyczno-heroiczno-widowiskowy nurt, a jedynym wyróżnikiem jest fakt, że film reżyserował John Woo, mający za sobą spore sukcesy w Hollywood. Ta najdroższa produkcja w historii azjatyckiej kinematografii rozgrywa się w 208 r. n. e., kiedy Chiny podzielone są na trzy skłócone ze sobą księstwa. Bezwzględny kanclerz Cao Cao (Fengyi Zhang) uzyskuje zgodę od cesarza z dynastii Han na wielką wyprawę wojenną. Na czele 800-tysięcznej armii rusza przeciw armiom skłóconych ze sobą Liu Bei (You Yong) i Sun Quana (Chang Chen). Po pierwszych klęskach, oba księstwa sprzymierzają się i w końcu dochodzi do wielkiej bitwy pod Czerwonym Klifem...
Jako się rzekło, wielkie to widowisko, choć nie można oczekiwać psychologicznego niuansowania postaci. Tu wszystko jest proste i jasne: zły charakter jest szują od początku, dobry olśniewająco lśni jak kryształ. Ale ponieważ reżyser jest zawodowcem z hollywoodzkim doświadczeniem, ogląda się to bez znużenia. Oczywiście, o ile ktoś lubi "chińszczyznę".
Piotr Radecki
Chiński film przygodowy 2008, reż. John Woo
WRÓĆ DO PROGRAMU TV
